Czasem mam żal, że kiedyś wrócą do przedszkola…

Paulina 4dr Paulina Michalska

Chwila spokoju z kubkiem herbaty i dobrą książką, to rzadkość w moim wykonaniu. Nie, żebym nie lubiła, wręcz przeciwnie, ale warunki rodzinno-zawodowe sprawiają, że to rzadkie momenty i jak się zdarzają, to chwytam je mocno i chciałabym zatrzymać na dłużej. Tęsknotę za takim relaksem podsyca, zupełnie nieświadomie, moja mama, która jest już emerytką i wiedzie życie, o jakim ja teraz marzę: laba, wycieczka rowerowa do sklepu, „na miasto”, posiłki o stałej porze, książki, filmy... Zapominam często, że jej też nie było lekko, kiedy była w moim wieku. Co więcej, czasy, kiedy wychowywali z tatą troje dzieci były o wiele trudniejsze niż obecne. No i fakt, że tato już nie żyje i mama nie ma teraz z kim dzielić tych swoich przyjemnych chwil… A ja? Oprócz tego, że marzę o dłuższych chwilach spokoju, ciepłej herbacie, dobrej lekturze i nieograniczonym czasie na „swoje sprawy”, to czy brakuje mi czegoś? Otóż nie.

Piszę to wszystko, żeby pokazać sytuację, w jakiej jestem i w jakiej jest pewnie wiele mam. Może mamy w domu kilkoro dzieci w różnym wieku? Może przeżyłyśmy już niejedno i trochę chciałybyśmy odpocząć? A może w domu są i przedszkolaki, i nastolatki (których ja jeszcze nie rozgryzłam), czyli taki rodzaj człowieka, który już co nieco umie i rozumie, ale właściwie wciąż potrzebuje naszej czujności, uwagi i mnóstwa czasu. Sytuacja pandemii wymusiła na nas pozostanie z nimi w domu. Odtąd, oprócz swoich obowiązków, doszły nam jeszcze obowiązki „pani Bożenki” czy „pani Marty” – czyli przedszkolanek naszych dzieci.

Bardzo mi się to na początku podobało, potem przyszedł przesyt, a teraz doszłam do etapu refleksyjnego. Bo patrząc na swoją sytuację, właściwie nie mam na co narzekać. Biorę udział w życiu małego człowieka, który mi ufa, zadaje pytania, prosi o pomoc, uczy się codziennie czegoś nowego... I ja mam w tym swój udział. Nie omija mnie to, co mogłoby mnie ominąć, gdyby ten mój przedszkolak był w tym czasie pod opieką kogoś innego. Nie pokazałabym mu świata takim, jakim ja go widzę, z wartościami, jakie ja wyznaję i chcę, by kiedyś ono wyznawało. Nie przeżywałabym pewnie pierwszego zachwytu nad napotkaną jaszczurką, nie ja tłumaczyłabym co takie jaszczurki jedzą, gdzie mieszkają i jak się "rodzą". Odkąd dotarło to do mnie, mam więcej motywacji, by robić z moimi przedszkolakami coś więcej niż tylko zapełniać im czas, byle do wieczora. Razem dbamy o grządki, zbieramy truskawki, rzodkiewki, pieczemy chleb, robimy koktajle, jeździmy na rowerach... I czasem tylko mam żal, że kiedyś wrócą do przedszkola, że nie będziemy już mieli tyle czasu na robienie tych wszystkich rzeczy razem... Pojawia się pokusa, by rzucić pracę i po prostu z nimi być. Robić to, co teraz wypełnia nam dni. To, co tak naprawdę przyda im się w życiu. To, co naukowcy nazywają soft skills.

Nie jestem wrogiem przedszkoli. Widzę ile moim dzieciom dało i nadal daje. Mam jednak nieodparte wrażenie, że jeśli mam możliwość, by być z dziećmi w domu, to mogę im dać dużo więcej niż mi się wydawało. Okazuje się, że żadna „pani Sabinka” nie ugotuje takiej pomidorowej jak mama, żadna, nawet najukochańsza „pani Bożenka” nie przytuli tak jak mama...

Wspaniale byłoby, gdybyśmy mogły jako mamy wybierać między przedszkolem a domem, żebyśmy czuły, będąc w domu, że robimy coś najważniejszego na świecie. A jeśli nie mamy takiej możliwości – to po prostu spróbujmy docenić to, co przyniósł nam ten czas „bycia razem” i cieszyć się nim.


Zdjęcie ilustracyjne
Fixed Bottom Toolbar