Ławka z grzywką – czyli Matka Polka i fryzjerskie przygody
Zdjęcie ilustracyjne: Pixabay.com

Ławka z grzywką – czyli Matka Polka i fryzjerskie przygody

dr Paulina Michalska
 

Historia fryzjerstwa w mojej rodzinie sięga zamierzchłych lat dziewięćdziesiątych ubiegłego wieku. Zazwyczaj nosiłam długie włosy zawiązane w warkocz albo kucyk. Jednak pewnego lata zmuszona byłam do zrobienia sobie grzywki.

 
870 Dzialaj z nami


Niechciana grzywka

Dziadek, a może tata, już nie pamiętam, poprosili mnie, bym pomalowała ławkę na podwórku farbą olejną. Niestety kosmyk włosów wpadł mi do puszki i tak ta farba przyschła, że niewiele się zastanawiając, chwyciłam nożyczki i obcięłam ten kosmyk. Muszę dodawać, że był to fragment z samego przodu, tuż nad czołem?

Żeby „jakoś się pokazać ludziom na oczy” mama obcięła mi więcej włosów i tak stałam się posiadaczką niechcianej grzywki. Bo grzywka, to wiadomo – ciągły kłopot. Szybko odrasta, trzeba ją ciągle skracać, a jak chcesz zapuścić, to musisz jakoś upinać, chować pod opaskami… No, słowem, dla mnie horror. Stało się oczywiście tak, jak podejrzewałam, że stać się może i nadszedł ten sądny dzień, w którym ani mama ani tata nie mieli czasu, by mi skrócić wchodzące do oczu włosy. Na ratunek przybiegła moja siostra. Dzięki siostro. Nie zapomnę ci tego do końca życia.
 
870 cutting 8096167 1280


Cięcie na mokro z zemstą w tle

Nie podejrzewałam wtedy, że jej zdolności w temacie fryzjerstwa są zerowe. A trzy dni później miał się odbyć bal na zakończenie ósmej klasy. Chyba już czujecie pismo nosem? Stanęłam w łazience, zamknęłam oczy, siostra zmoczyła mi wodą grzywkę – wiadomo – mokre włosy tnie się łatwiej. Chwyciła nożyczki i zaczęła ciąć nad samą lewą brwią. Ale z każdym cięciem czułam, jak te nożyczki przesuwają się coraz wyżej i wyżej. Nie otwierając oczu, powiedziałam: - Magda! Ale ty mi krzywo tniesz tę grzywkę! Czuję to! Ona na to: - Kto tu ma otwarte oczy i widzi lepiej? No chyba, że ja! Nie gadaj i stój spokojnie, bo już prawie koniec.

No i był koniec. Przy samej skórze, na tej granicy między czołem a miejscem, gdzie zaczynają się włosy! Matko! Poryczałam się, ale najpierw miałyśmy niezły ubaw. Kiedy mama mnie zobaczyła, załamała ręce i wyrównała mi tę krzywiznę. W efekcie wyglądałam jak, nie przymierzając, Jerzy Waldorff. Pamiętacie go? Taką miał krótką grzyweczkę, trochę jak chłopczyk z „Zaczarowanego ołówka”, tylko że dużo krótszą.

Zemsta na mojej siostrze pojawiła się sama. Nie jestem pamiętliwa i wcale nie wyrzucam jej tego incydentu. Jednak przyszedł dzień, w którym to ona potrzebowała usługi fryzjerskiej. Rodziców nie było w domu, kasy na fryzjera nie miała, ale bardzo chciała, akurat tego dnia, skrócić włosy. Tak się zafiksowała, że opowiedziała o tym swojej najlepszej przyjaciółce. A tamta wypaliła: - Ja fantastycznie obcinam włosy! Magda! Siadaj! No i Magda usiadła. Zaufała. Wyglądała chyba gorzej niż ja z tą moją grzywką a’ la Waldorff. Gdy mama ją zobaczyła, usiadła z wrażenia. Ewa – jej przyjaciółka, przyznała się później, że wcześniej ćwiczyła tylko na lalkach.
 
870 hairdresser 4682901 1280
 

Wałki i loki

Przyszedł czas liceum. I tu znowu przygoda fryzjerska. Tym razem z nauczycielką w roli głównej. Siedziałam na jej lekcjach w pierwszej ławce. Czasem zadawała całej klasie jakieś zadanie, a mi opowiadała o czymś z jej życia. I przyszła pewnego dnia z włosami koloru heban. Normalnie farbowała włosy na blond. Mieliśmy chwilę, by ochłonąć, bo ktoś ją widział na korytarzu przed lekcją. Ale trudno było mi utrzymać powagę, siedząc na wprost niej i wysłuchiwać, jak to poprosiła sekretarkę o kupno farby, a ta pomyliła kolory i jak całą noc ta nauczycielka spędziła pod prysznicem, licząc na to, że tę farbę da się jakoś zmyć.

Cztery lata minęły jak z bicza strzelił i nastał styczeń, a z nim studniówka. Kilka tygodni wcześniej wymyśliłam sobie, że chcę mieć na ten bal loki. Zrobiłam sobie papiloty z gazety i na próbę zawinęłam sobie wszystkie moje długie do pasa włosy. Grzywki nie zawijałam. Pomyślałam, że można ją podwinąć lokówką na koniec. I powiem wam, że wyszło naprawdę ciekawie. Postanowiłam więc poprosić moją sąsiadkę – fryzjerkę o pomoc w zawijaniu. Przyszła rano w dzień studniówki, nałożyła mi supermocną piankę, żeby fryzura wytrzymała do rana. Zawinęła milion małych wałeczków i poszła do domu. Późnym popołudniem ubrałam się w suknię, umalowałam i usiadłam na krześle a mama zaczęła rozwijać mi te wałki. Minę miała jakąś taką niewyraźną przy tym. Okazało się, że pianka nie była tak dokładnie nałożona i przód włosów miałam skręcony do wysokości ramion a z tyłu głowy aż do pasa proste jak drut. Na koniec podwijając mi grzywkę lokówką, mama oparzyła mi czoło. Usiadłam i ryczałam….

Mama zaproponowała, żeby może te loki rozczesać? Dobrze, że ostatki rozsądku mnie nie opuściły, bo wyglądałabym jak Tina Turner i mogłabym się nie zmieścić w drzwiach szkoły. Naciągnęłam tylko trochę te włosy z boku głowy i zaplotłam warkocz, wplatając w niego te proste kępy opadające mi dotąd na plecy. Jakoś po drodze nawet uwierzyłam koledze, z którym szłam na tę studniówkę, że nie wygląda to tak źle, jak myślę. Już prawie pomyślałam, że to taka awangardowa fryzura, new design aż stanęłam na progu szkoły i zobaczyła mnie koleżanka, z którą chodziłam do jednej klasy od zerówki. Znałyśmy się jak łyse konie. I ona na mój widok popłakała się ze śmiechu.
 
870 colors 1097123 1280


35 kontra 53

Bałam się balu absolutoryjnego! Co tam! Bałam się ślubu! Bo jeśli na najważniejsze moje wcześniejsze bale wyglądałam jak nie ja, to co będzie dalej? Balu absolutoryjnego nie mieliśmy, a na ślub zdecydowałam się na bardzo prostą fryzurę – rozpuszczone długie włosy. Wołałam nie eksperymentować.

Jednak raz na kilka lat coś „mnie bierze” i idę do fryzjera. Kiedy na moje trzydzieste piąte urodziny postanowiłam „jakoś wyglądać”, to wylądowałam na fotelu fryzjerki z osiedla, która potrafiła uczesać tylko jeden rodzaj fryzury – wałki plus tapir, czyli klasyka lat osiemdziesiątych w wersji dla pań 50+ plus. Mąż to krótko skwitował, zanim włożyłam głowę pod prysznic: - Kończysz 35, a nie 53 lata.

Później wcale nie było lepiej. U nas na wsi – ceny jak w Warszawie, nie przymierzając, a efekt podobny jak w osiedlowym salonie z lat osiemdziesiątych.

Byłam załamana. Aż trafiłam do pani Violetki – sąsiadki mojej mamy. Nie tej od studniówki! I jeżdżę do niej raz na miesiąc, pokonując prawie sto kilometrów, ale warto! Od pewnego czasu koleżanki moich dzieci, kiedy spotykamy się na szkolnym korytarzu, mówią mi: - Super fryzura! Naprawdę wyglądasz świetnie.

Chyba znalazłam swoją fryzjerkę. Nie dziwota, że mi wcześniej tak słabo szło. Pani Violetka jest zaledwie dwa lata starsza ode mnie więc, kiedy jej najbardziej potrzebowałam, ona zwyczajnie uczyła się jeszcze fryzjerstwa albo chodziła do szkoły, jak ja. Sylwester za pasem. Przemyślcie dobrze wasze fryzury.

Autorka z wykształcenia jest kulturoznawcą i fizykiem medycznym. Pracuje z małżeństwami, które pragną mieć dzieci jako instruktor Creighton Model System - głównego narzędzia NaPROTechnology®. Jest mamą pięciorga dzieci i pasjonatką podróżowania.

CZYTAJ TAKŻE:

Zdjęcia: Pixabay.com, Pexels.com
 
870 Dzialaj z nami
 
Fixed Bottom Toolbar