Wypadki dzieci, czyli z kim teraz mama pojedzie do szpitala?
Zdjęcie: Pexels.com

Wypadki dzieci, czyli z kim teraz mama pojedzie do szpitala?

dr Paulina Michalska

Nie myślcie sobie, że Matka Polka nie jeździ po SOR-ach i jej dzieci siedzą grzeczniutko na kocykach w ogródku. Co to, to nie.
 

Dziecko choruje, gdy tata jest w delegacji

Dzieci najczęściej ulegały wypadkom, gdy mój mąż był akurat w delegacji. Wtedy miały jelitówkę czy inne jakieś paskudztwo w stylu bostonki, ospy etc. Pisałam już o wujku Grzesiu, lekarzu. Czasem przyjeżdżał, a czasem trzeba było jechać na ostry dyżur. Dzieci miały już takie powiedzonko, gdy tata pakował się na jakiś wyjazd: „Ciekawe z kim teraz mama pojedzie do szpitala?”. I wiecie co? Niestety się sprawdzało…. Zawsze z kimś musiałam jechać.
 
870 thermometer 5185847 1280


Co nas nie zabije, to nas wzmocni

Wiem…. Nie jest to wcale śmieszne. Sam wypadek – zazwyczaj przecięta głowa, noga lub ręka – już nie jest niczym śmiesznym. Jeśli doliczyć do tego szukanie opieki dla pozostałych dzieci, które przecież muszą zostać w domu i godziny spędzone w izbie przyjęć, to robi się z tego opowieść, o której jednak chciałoby się zapomnieć. Ale w myśl zasady „Co nas nie zabije, to nas wzmocni”, patrząc z pespektywy czasu, śmiejemy się później z tego i nawet sam poszkodowany wspomina to jako dobry czas wielu godzin sam na sam z mamą.

Nie było mi dane, na szczęście, żadne poważne złamanie, jak u koleżanki z sześcioma synami, będącej w ciąży z córeczką „na ostatnich nogach”, ściąganie męża z pracy, operacja i kilka dni w szpitalu. Choć w szpitalu też, niestety, nasiedziałam się z dziećmi. „Podnosiliśmy się z Frankiem na WF-ie”. Z tego zrobiła się u naszego syna przepuklina, a później druga i każdą trzeba było operować.
 
870 pexels cottonbro 5721561


Rana głowy ze zdjęcia

Raz jednak syn rozciął sobie głowę w przedszkolu. Byliśmy wtedy oboje z mężem w pracy. Pani zadzwoniła najpierw do mnie. Po doświadczeniu trojga starszych dzieci wiedziałam, że nie każda rana nadaje się do szycia i czasem „stripy” (specjalne plastry do ściągania brzegów rany ze sobą) dają radę.

Poprosiłam więc, by pani zrobiła zdjęcie rany (na czole więc nie było kłopotu, że włosy zasłaniają) i wysłała mi SMS-a. Bezduszne? Praktyczne powiedziałabym.
 
670 pexels apsonmagar 5419349

Zdjęcie wysłałam koledze, który był na dyżurze w szpitalu, on pokazał je chirurgom i werdykt był: do szycia.

Wtedy dopiero wsiadłam w samochód i pojechałam po mojego „koziołka” (akurat był w grupie przedszkolnej o tej nazwie). Swoje i tak odczekaliśmy w poczekalni, by ostatecznie pan chirurg po zadaniu absurdalnego pytania: „To jest to samo dziecko ze zdjęcia?” (miałam ochotę odpowiedzieć: „Nie, nie było czasu jechać po syna. Zgarnęłam pierwsze lepsze dziecko z ulicy, które akurat miało rozciętą głowę”) stwierdził, że jednak rana nie musi być zszywana i wypuścił nas do domu. Wiele strachu, ale na szczęście nic poważnego.

Kiedyś – niestety - zadzwonili z przedszkola, że syn (to był ten starszy) stracił przytomność i wezwano karetkę, która była w drodze, gdy pani z nami rozmawiała. Popędziliśmy w tempie ekspresowym. Na szczęście panowie ratownicy nie stwierdzili niczego niepokojącego i kiedy powiedzieli, że możemy z synkiem wracać do domu, ten rozpłakał się, bo chciał zostać dłużej – na obiadku i podwieczorku. W ramach pociechy panowie pozwolili mu włączyć światła w karetce i sygnał. Zadziałało.

 

870 ambulance 5264502 1280


Priorytety według kolegi

Wieczorem zadzwoniła do mnie koleżanka, której syn relacjonował dzień w przedszkolu:
- Mamo! Dziś w przedszkolu była karetka!
- Karetka? Matko? Coś się komuś stało?
- Jonasz zemdlał. Ale mamo! Ona miała taaaaakie wielkie światła!

Co tam kolega. Najważniejsze były wielkie światła i sygnał. Koleżanka odetchnęła z ulgą na wieść, że nic poważnego się jednak nie stało naszemu synowi. Do dziś, choć było to dla nas bardzo trudne doświadczenie, śmiejemy się z tego, a syn powiedział, że zdradzi kolegom, kto wtedy włączył światła i sygnał w karetce dopiero w ósmej klasie.


Wakacje bez wizyt na SOR-rze

 
870 boy 2847513 1280
 
Dlaczego o tym wszystkim piszę? Są wakacje, dzieci częściej ulegają wypadkom. Nawet jak jesteśmy obok. Nie wpadajmy w panikę i - nie daj Boże - nie rezygnujmy z wakacji nad wodą, czy w górach, w obawie przed tym, że mogłoby się tam coś stać dziecku. Może się stać i w domu na ogródku. I w pokoju i wszędzie. tak naprawdę. To nie są sytuacje, do których możemy się przygotować, czy które polubimy, ale się zdarzają, więc trzeba im stawić czoła. Jedni rodzice radzą sobie z tym lepiej, inni gorzej. Czasem tata mdleje na widok krwi, czasem mama wpada w panikę. Normalne.

Uwierzcie, że zawsze po takim wypadku stajemy się silniejsi, bardziej odporni na stres i dowiadujemy się czegoś więcej o sobie. Więc życzę wam spokojnych wakacji bez wizyt na SOR-ze.

Autorka z wykształcenia jest kulturoznawcą i fizykiem medycznym. Pracuje z małżeństwami, które pragną mieć dzieci jako instruktor Creighton Model System - głównego narzędzia NaPROTechnology®. Jest mamą pięciorga dzieci i pasjonatką podróżowania.

Zdjęcia: Pixabay.com, Pexels.com
Fixed Bottom Toolbar