Ach, te niewdzięczne… dzieci?

little girl 3855895 1280prof. Michał A. Michalski

Być może czasem cisną się rodzicom na usta takie słowa, gdy ze strony własnych pociech nie odbierają sygnałów, których by oczekiwali. A takich okazji w życiu rodzica bywa bardzo wiele. Oczywiście, większość rodziców dobrze wie, że rodzicielstwo to nie jest relacja, w której możemy się spodziewać – mówiąc językiem ekonomicznym – ekwiwalentności świadczeń, czyli, że po prostu nikt nie obiecał, że dostaniemy z powrotem tyle, ile daliśmy. I myślę że każda mama i każdy tata dobrze to wie. Pomimo to pojawia się jednak pragnienie – i to całkiem naturalne – że chciałoby się zobaczyć na twarzy dziecka albo w jego słowach czy gestach, zwyczajną ludzką wdzięczność.

Co jednak zrobić, gdy tej wyczekiwanej reakcji nie ma? Na pewno warto się zastanowić, czy wdzięczność to cecha wrodzona, czy nie? Oczywiście, że nie rodzimy się z tym, a więc musimy się tego nauczyć. Oznacza to, że także nasze dzieci potrzebują się ćwiczyć w tym i tym lepiej im to będzie wychodziło, im bardziej będziemy im w tym pomagać. W jaki sposób? Tu pojawia się bardzo uniwersalna – jeśli chodzi o wychowanie – a jednak czasami bardzo kłopotliwa i niełatwa podpowiedź: przykład. Jeśli nasze dzieci będą widziały w naszym codziennym zachowaniu słowa i gesty wdzięczności, to po prostu – poprzez naśladownictwo – także będą je podejmować.

Innym – jednym z wielu – pomysłów na rozwój postawy wdzięczności u dzieci może być takie zaplanowanie i zorganizowanie wakacji, aby dać im szansę doświadczyć życia w mniej wygodnych warunkach niż te, w których żyją na co dzień. Osobiście bardzo miło wspominam wspólny spływ kajakowy z dziećmi, gdy miały szansę doświadczyć, że nad rzeką nie ma zmywarki i naczynia trzeba umyć ręcznie i do tego piaskiem oraz że nie będziemy mieli gdzie spać, jeśli sami co wieczór nie rozbijemy własnymi rękami namiotu (nie zapominając o złożeniu go co rano!).

Warto także spojrzeć na ten problem z dystansu, jaki daje niekiedy perspektywa naukowa. Ciekawą prawidłowość zaobserwował hiszpański socjolog Jose Ortega y Gasset, który zwrócił uwagę na to, że kolejne pokolenie, które przychodzi na świat w znacznej mierze traktuje zastany poziom rozwoju cywilizacyjnego jako stan naturalny. Po prostu nie zna innego świata i nie ma tych doświadczeń, które ma pokolenie jego rodziców czy dziadków. Oznacza to więc, że mało realistyczne jest nasze rodzicielskie oczekiwanie, że dzieci będą świetnie rozumiały, że nie zawsze w sklepach było tak wiele zabawek, że Internet nie jest stary jak świat i że pieniądze naprawdę nie wychodzą same z otworu w ścianie, do którego wystarczy włożyć kawałek plastiku. To my, rodzice wiemy o tym i znamy inne czasy, gdy dzieciństwo pod wieloma względami wyglądało inaczej. Dlatego jesteśmy naszym dzieciom bardzo potrzebni i to nie tylko po to, by podnosić coraz bardziej materialny poziom ich życia, ale właśnie po to, by pomagać im cieszyć się takim życiem, jakie akurat mamy.

I w jakiś paradoksalny sposób obecna sytuacja – gdy każdy z nas napotyka obiektywne ograniczenia wynikające z pandemii – może być dobrą okazją, by razem się uczyć cieszyć tym, co mamy. A w szczególności tym, że mamy siebie nawzajem.


Zdjęcie ilustracyjne/Pixabay.com

Fixed Bottom Toolbar