Powrót do szkoły. Czy cieszy?

girl 774648 1280Zastanawiam się, czy każdy rodzic widział już ten żart obrazkowy, w którym mama stoi w drzwiach domu, macha radośnie na pożegnanie swoim dzieciom, które ubrane w mundurki, z tornistrami na plecach odwracają głowy, by pożegnać się z mamą i podpis: Ale mamo! Szkoła zaczyna się dopiero w przyszłym tygodniu! – Wiem, wiem, po prostu powolutku sobie idźcie.

W ostatnich dniach często słyszę z ust rodziców, pań w sklepie, znajomych, sąsiadów, że to wspaniale, że dzieci mogą wrócić do szkoły. Dodają później, wiedząc, że mam pięcioro dzieci, że musi to być dla mnie duża ulga i radość. „Wreszcie wyjdą z domu na dłużej, odetchnie pani, będzie w domu trochę spokojniej, nie będzie się musiała pani tyle nimi zajmować, ktoś im zorganizuje ten czas, będą mogli w świetlicy trochę pobyć… To jest dobre dla dzieci. Pewnie! Tyle się w domu nasiedziały – niech idą.” 

 Cieszę się, że moje dzieci wracają do szkoły, ale to jest raczej taka radość z tej ich radości. Zgoda – nie wszyscy się cieszą z tego, szczególnie licealistka, ale generalnie czekają na ten dzień. Cieszą się na spotkania z kolegami i koleżankami. Czasem nawet z nauczycielami, choć to raczej przedszkolaki. Cieszę się, bo znowu się czegoś o sobie nauczą, z czymś się zmierzą (jedna z naszych córek pierwszy raz w życiu będzie zdawała jakiś egzamin), może poznają nowych ludzi, zaprzyjaźnią się z kimś do końca życia… Kto wie? Bo chodzenie do szkoły, to nie tylko lekcje, egzaminy, sprawdziany, świetlica, testy, czytanie, pisanie, liczenie etc.

Ale szkoła to też nie jest pomysł na zorganizowanie czasu dzieciom, by rodzice mieli chwile spokoju. Niektórzy niestety niejako oddają dziecko do placówki szkolnej, czy przedszkolnej, by tam „się nim zajęli”. Odbierają je później jak, przepraszam za wyrażenie, jakiś gotowy produkt i wymagają, by wszystko z nim było w jak najlepszym porządku. By znał dwa języki obce, fantastycznie radził sobie z przedmiotach ścisłych, przyrodniczych, był mistrzem szkoły w sporcie, a dodatkowo darzył szacunkiem starszych, umiał się zachować na rodzinnych uroczystościach i w tzw. towarzystwie. Tylko, że tego ich nie nauczy nawet najwspanialszy nauczyciel na świecie. To wynosi się z domu, z bycia wśród najbliższych, z obserwacji świata dorosłych w ich „naturalnym” środowisku.

Pamiętam historię opowiadaną mi przez mamę siedmiu córek. Zanim przeprowadzili się do dużego mieszkania, mieszkali w dwóch pokojach z kuchnią i łazienką. Kilkupiętrowe łóżka zrobione przez tatę, wszędzie biurka, szafki, krzesła.. Czy było im ciężko? Na pewno tak, ale było więcej takich chwil, które ich spajały, dużo radości, śmiechu i takiego bycia razem (nie dało się po prostu inaczej). I kiedy koleżanki z klasy przychodziły do nich w odwiedziny mówiły: Ale macie tu fajnie. Tak wszyscy razem! Tak blisko. Może nie miały tego w domu, nie wiem. Ale bez wyjątku wszystkie były pod wrażeniem tego, że wszyscy w tej rodzinie są ze sobą tak blisko.

Wizja powrotu moich dzieci do szkoły, nowych przepisów sanitarnych, tego ogromu lekcji (myślę, że w tym względzie nic się nie zmieni, bo nauczyciele będą próbowali nadrobić zaległości z nauczania zdalnego), tego ich zmęczenia fizycznego i psychicznego wcale nie zachęca mnie do skakania z radości. Nie było nam tak źle razem w tych ostatnich miesiącach. Nauczyliśmy się ze sobą spędzać naprawdę dużo czasu. Starszaki poczuły się naprawdę starszym rodzeństwem dla przedszkolaków, przedszkolaki nabrały pewności siebie, rozwinęły mnóstwo nowych umiejętności. I to wszystko bez pomocy nauczycieli, podręczników, supergadżetów. Udało się! 

Zdaję sobie sprawę, że nie każdy miał warunki, by zorganizować dzieciom naukę w domu. Że przebywanie ze sobą tyle godzin na często małym metrażu było trudne, frustrujące i przytłaczające. Dla niektórych to wyjście dzieci do szkoły może być swoistym błogosławieństwem. Nie neguję, nie oceniam… Rozumiem. Tylko proszę nie dajmy się teraz wciągnąć w zaklęty krąg zajęć dla dzieci poza domem. One potrzebują naszej obecności w ich życiu, wspólnych posiłków, czasu na wysłuchanie problemów i radości, wspólnych wyjść z domu. Tych możliwości jest cała masa. Bądźmy z dziećmi, bo jeśli nie teraz, to kiedy? Jeśli w domu będą się czuły kochane, potrzebne, zaopiekowane, to nie będzie im potrzeba niczego więcej. Oceny na świadectwie, wiedza podręcznikowa nie definiują ich jako ludzi.

Może więc to jest rok na zmiany? Więcej umiejętności życiowych, mniej piątek i szóstek na świadectwie? I odwagi. Jeśli nie my, to kto ma sobie z tym poradzić?


dr Paulina Michalska


Zdjęcie ilustracyjne/Pixabay.com

Fixed Bottom Toolbar