Biorę się za siebie

active 19413 1280dr Paulina Michalska

Jakiś czas temu Internet obiegło zdjęcie gospodyń wiejskich, nieco pulchnych, na moje oko z czasów tuż po II wojnie światowej, zebranych na podwórzu i robiących skłony, z podpisem „Cztery miechy do wakacji”. Nic więcej nie trzeba było dodawać. Każdy wiedział, o co chodzi. Myślę, że nie tylko mnie rozbawił taki widok. Z chęcią posyłałam ten żart dalej, by sprawić trochę radości innym.

Tylko, że w wielu przypadkach to był śmiech przez łzy. Chwila radości i pociechy, że ten problem dotyka nie tylko mnie, a potem przychodzi gorzka refleksja, że trzeba coś ze sobą zrobić, by kolejny raz nie wstydzić się wyjść na plażę lub by w górach nie tracić tchu po wejściu na Śnieżkę, bo o wyższych szczytach nawet nie ma co marzyć. Wiem, o czym mówię, bo kiedyś miałam przydomek „Anorektyczka”, a dziś sąsiadki mojej mamy mówią mi, że wreszcie wyglądam jak matka pięciorga dzieci (czytaj – widać, że przybrałaś na wadze). Zatem jako cel na ten rok postawiłam sobie „zintensyfikowanie redukcji masy ciała” (tekst usłyszany przez mojego kolegę w gabinecie lekarskim). Czuję się więc częścią tej grupy kobiet, które oczyma wyobraźni widzą siebie w wakacje z wymarzoną sylwetką, siłami witalnymi i dobrym humorem.

Mówi się, że ustalenie celu już jest sukcesem. Zatem, drogie panie, pierwszy sukces za nami! Brawo! Dalej jednak nie będzie tak łatwo. Ale wszystko, co okupione jest ciężką pracą daje na końcu najwięcej satysfakcji. Powiedzmy sobie szczerze: będzie ciężko, ale warto!

Już około stycznia, lutego, a na wiosnę to już na 100 procent, kolorowe gazety, programy telewizji śniadaniowej oraz reklamy w Internecie kuszą nas łatwym sukcesem utraty zbędnych kilogramów do wakacji. Diety cud, tabletki cud, herbatki cud, przyrządy cud – takie, co to spalają tłuszcz bez ruszania ręką czy nogą… Gdzieś podskórnie czujemy, że to jest mocno naciągane, ale z drugiej strony kusi nas, by pójść na łatwiznę i zamówić sobie jakiś specyfik („Tylko dziś w tak atrakcyjnej cenie! Oferta specjalnie dla ciebie! Spiesz się!”) albo przyrząd („Wystarczy, że na godzinę założysz ten pas a tłuszcz z twojego brzucha zniknie już po kilku dniach! Nie będziesz musiała nic więcej robić”). Okraszone jest to wszystko zdjęciami kobiet „przed” i „po” zastosowaniu cudownego specyfiku lub przyrządu. Dlaczego tak nas to kusi? Bo chcemy widzieć efekt szybko i najlepiej bez nadmiernego wysiłku. Ale, jak mawia stare angielskie porzekadło, „No pain, no gain”, lub mówiąc po polsku „Bez pracy nie ma kołaczy”. A nasz kołacz to zgrabna sylwetka na wakacje. Zatem trzeba się brać do pracy.

Zdaję sobie sprawę, że nie każdą sylwetkę jesteśmy w stanie skorygować same. Są przecież choroby, które sprawiają, że bardzo trudno nam schudnąć. Czasem nadwaga wynika również z przyjmowania leków. Nierozsądne byłoby wtedy działanie na własną rękę, bez konsultacji z lekarzem, dietetykiem czy fizjoterapeutą. Jednego jestem pewna – niewątpliwie warto spróbować. Nawet, jeśli nie uda nam się zrzucić zbędnych kilogramów czy zmienić leków na inne, które nie wywołują takiego efektu ubocznego, to na pewno warto zainwestować w swoje zdrowie ogólne, kondycję fizyczną, a przede wszystkim w dobre samopoczucie. Prawidłowo dobrane posiłki i więcej ruchu, jeśli nawet nie sprawią, że schudniemy, to na pewno pomogą nam zdrowiej żyć i dzięki temu lepiej się czuć, czy też podbudują tak ważną w obecnych czasach odporność.

Praca (jestem fizykiem, więc mam fizyczne skojarzenia) zawsze wiąże się z jakimś ruchem, przemieszczeniem. Zatem naszą pracą, by zasłużyć na kołacza, musi być ruch. Nie ma zmiłuj! Podejrzewam, co większość pań myśli na ten temat – żadne odkrycie. Ale jestem w takiej sytuacji, że nie mogę sobie pozwolić na regularne treningi. Zresztą jak? Jest pandemia! Wszystko pozamykane – sale gimnastyczne, siłownie, baseny… Gdyby były otwarte, to co innego, to już bym miała złotą kartę wstępu, harowałabym w pocie czoła na sylwetkę wakacyjną. A tak? No, niestety… Nie da się.

I mnożymy te wymówki, odwlekamy ten dzień, w którym zaczniemy dbać o siebie i zrobimy coś, by poprawić swoją sylwetkę (słynny żart „dziś mija dokładnie pięć lat, odkąd jutro zacznę biegać”). Przypominam, drogie panie, że JA też jadę na tym wózku! Wiem, jakie pokusy czają się za rogiem i ile jeszcze wymówek mogłabym podać (z autopsji oczywiście). Ale od dziś dość. Małymi kroczkami, powoli zdobędziemy te kołacze.

Sposobów na ruch jest mnóstwo. Nie będę ich wszystkich przytaczać, ale na pewno jest coś, co lubicie, co możecie robić, by się ruszać. Mieszkasz na piętnastym piętrze? Proszę bardzo! Dwa razy dziennie wejdź na górę i z powrotem? No, może na początek raz. Bieganie? Co kto lubi. Ja nie cierpię. Kijki? O! Super! Nie obciążają tak kolan, a angażują ponad 90 procent mięśni. Pływanie na razie odpada, choć aquaaerobik podobno spala najwięcej kalorii. Jeden dzień na wybranie rodzaju aktywności i do dzieła! Wspieram Was. Włosi mówią „coraggio”! Czyli „odwagi”. Rozliczymy się po wakacjach.


Autorka z wykształcenia jest kulturoznawcą i fizykiem medycznym. Pracuje z małżeństwami, które pragną mieć dzieci jako instruktor Creighton Model System - głównego narzędzia NaPROTechnology®. Jest mamą pięciorga dzieci i pasjonatką podróżowania.

Zdjęcie ilustracyjne: Pixabay
Fixed Bottom Toolbar