Na nudę nie narzekam - czyli z życia matki wielodzietnej...

pexels photo 4017415Agnieszka Dubiel

Pani Łyżeczka mieszka na południu Polski, z mężem i piątką dzieci. Nie zajmuje się niczym specjalnym poza opisywaniem swojej codzienności. Niektórzy lubią to czytać, więc opisuje od kilkunastu lat. Pani Łyżeczka, kładąc się wieczorem do łóżka, myśli sobie czasem: „cały dzień minął, nic szczególnego nie zrobiłam, a znów jestem zmęczona”. I tak już od lat…

Zauważyłam ostatnio dziwną prawidłowość: wszystkie prace domowe, które planuję kiedyś wykonać, wciąż leżą i czekają na to „kiedyś”. Jeśli cokolwiek udaje mi się zrobić, to tylko przy okazji, gdzieś na boku innych zajęć, mimochodem właśnie. Oczywiście w ten sposób rośnie mi nie tylko bilans prac wykonanych, ale także tych zaledwie zaczętych. Bo coś mnie oderwie, bo przechodząc obok kwiatka podleję go, a może nawet przesadzę. I nie wrócę do tego, po co w ogóle szłam. Ale kwiatek jest podlany i przesadzony.

Nie wiem, czy tego rodzaju działanie wynika zwyczajnie z braku organizacji, czy też jest to właśnie jakaś wyższa szkoła zarządzania, dostępna jedynie dla matek wielodzietnych. Tak się bowiem przyzwyczaiłyśmy do ciągłego przerywania zajęć i reagowania na bardziej naglące potrzeby, że już nie potrafimy skupić się na jednej czynności przez, powiedzmy, pół dnia. Za to dziennie możemy odhaczyć milion tych drobnych, niezauważalnych spraw, które jednak jakimś cudem udało się ogarnąć. 

Dość szybko po urodzeniu trzeciego dziecka nauczyłam się prostej zasady: trzeba wszystko, każdą czynność, dokładnie zaplanować, a potem nastawić się na to, że nic z tych planów nie wyjdzie. Taka reguła pozwala nam rozpocząć działanie, poznać kierunek, w którym zdążamy, a potem cieszyć się z każdego drobnego procenta realizacji planu. Nawet jeśli pozostałe dziewięćdziesiąt siedem procent pozostało wciąż w sferze marzeń.

Mówiła mi ostatnio znajoma, sama pochodząca z sześciorga rodzeństwa, że kiedy już zupełnie nie umiała sobie poradzić ze swoją „trójką”, zapytała kiedyś o radę własną mamę. A ta, nieco zdziwiona, odpowiedziała jej po prostu: „no wiesz, jakoś przetrwałam, a teraz nareszcie żyję normalnie”. Widocznie ona też już wiedziała, że na emeryturę zostawia się wyłącznie te sprawy, które nie zaburzają zwykłego spokoju. A reszta? Resztę pewnie wykonała trochę przy okazji, tak mimochodem.

Bo tak naprawdę zbyt wiele jest rzeczy, którym trzeba poświęcić uwagę. Przecież trzeba każdego człowieka w domu zauważyć, posłuchać, przytulić. Trzeba z każdym usiąść przy obiedzie, nawet jeśli wracają do domu co dwadzieścia minut (indywidualnie lub grupowo) – i w ten sposób siedzenie zajmuje dwie godziny. Każdego należy zapytać, każdemu udzielić odpowiedzi. Przeczytać, pogłaskać, podpisać, poprawić, zwrócić uwagę i wyrazić opinię. Trochę popodziwiać, trochę się zmartwić. Wszystko to wymaga naprawdę tak wiele czasu i energii, że na pozostałe sprawy zostaje ich już tylko troszeczkę. Zawsze przecież można jeszcze wspólnie mieszać w tym garnku, tak przy okazji i trochę niechcący.

Choć z drugiej strony niespecjalnie jest czym się chwalić. Mam różne wielodzietne koleżanki, które z pracami domowymi radzą sobie świetnie i zawsze na czas. Może to kwestia organizacji, może większej energii życiowej. Może myjąc podłogę, nie rozmyślają nad istotą wszechrzeczy. Często marzę, żeby zobaczyć je w akcji. Tak przez cały dzień, przez tydzień, a najlepiej przez miesiąc. Dowiedzieć się, jakie mają metody organizacji życia domowego. Podpatrzyć, nauczyć się, zastosować.

Kiedy więc znajomi lub sąsiedzi czasem pytają z troską, jak ja sobie radzę z tym wszystkim, najpierw myślę z zakłopotaniem, że to nieprawda. Nie radzę sobie wcale ze wszystkim, choć wciąż mam nadzieję, że z tym, co najistotniejsze, jednak raczej tak. Pomyślawszy zaś w ten sposób, i wiedząc, że i tak wszystkich zawiłości jednym zdaniem nie wyjaśnię, odpowiadam niezmiennie: „w każdym razie na nudę nie narzekam.”

No i potem nie narzekam.


Autorka jest mamą pięciorga dzieci, tłumaczką języka angielskiego. Prowadzi bloga panilyzeczka.manifo.com. Jest również współautorką książki Gdy świat jest domem – blog Sosenki. Gdy dom jest światem – blog Pani Łyżeczki, a także laureatką konkursów literackich.


Zdjęcie ilustracyjne/Pexels.com
banner 750
Fixed Bottom Toolbar