Uratować cały świat, czyli kilka słów o adopcji i rodzicielstwie zastępczym
Zdjęcie ilustracyjne: Pixabay.com

Uratować cały świat, czyli kilka słów o adopcji i rodzicielstwie zastępczym

Agnieszka Dubiel
 
Gdyby ktoś mnie zapytał, dlaczego rodzina jest ważna, mogłabym odpowiedzieć jednym tylko zdaniem: widziałam kiedyś chorobę sierocą.
 

Chcę być czyjaś

Była raz czteroletnia dziewczynka, która od urodzenia żyła w domu dziecka. Nie wiedziała, co to rodzina, nie rozumiała nawet słowa „siostra”. Niedawno dopiero nauczyła się chodzić, mówiła niewiele i bardzo niewyraźnie. Po ogródku biegała depcząc kwiatki i warzywa, zupełnie nie zważając na ścieżki, których po prostu nigdy wcześniej nie widziała. Podobnie w życiu, wędrowała często na przełaj, na skróty, ponieważ nie znała zasad poruszania się między ludźmi…

Towarzyszyłam trochę jej losom. Obserwowałam jej ciągłe poszukiwania miłości i akceptacji, nadmierną ufność wobec obcych, czasem wręcz wchodzenie w niebezpieczne sytuacje. Brak hamulców, które niemowlę wypracowuje w pierwszych miesiącach życia, gdy uczy się odróżniać „swoich” od „obcych” – i trzymać dystans od tych drugich. To jest tak mocno wpisane w naturę dzieci osieroconych: chcą być czyjeś. Należeć do jakiejś wspólnoty, mieć oprócz rodziców również rodzeństwo, babcie, wujków i kuzynów. Wspierałam jej determinację w odnajdywaniu biologicznej siostry, słuchałam o pierwszych zmaganiach w tworzeniu zupełnie nowej relacji, tak mocno spóźnionej, a tak potrzebnej.
 

Dom i ciepło za wszelką cenę

Widziałam trudności z przystosowaniem się, z nauką. Na nowo zrozumiałam znaczenie słowa „sukces”. To nie jest ten stan, gdy można pochwalić się przed znajomymi genialnym dzieckiem. Tutaj cieszymy się, gdy dorastająca dziewczyna usamodzielnia się, pracuje, zakłada rodzinę. Ma synka, którym się opiekuje, dla którego potrafi załatwić wszystko, co potrzebne: przedszkole, terapie, lekarzy… Ma dla kogo żyć. Przypominam sobie słowa pani psycholog, która ją prowadziła przez kilka lat: „gdybyście jej nie wzięli, nie miałaby szans, skończyłaby w zamkniętym zakładzie.”
 
Rodzicom zastępczym wcale nie było łatwo. Wracali czasem z wywiadówek, mocno zamyśleni, czasem zdenerwowani. Walczyli o wsparcie, o terapie, o pomoc. Ślęczeli nad lekcjami nieraz całe wieczory, wiedząc, że skutek będzie mizerny. Zmagali się z niezrozumieniem otocznia, czasem z własną bezradnością wobec problemów, których wcześniej nawet sobie nie wyobrażali. Na szczęście pojawiła się grupa osób ze środowiska rodzin zastępczych i adopcyjnych. Spotykali się, wspierali nawzajem, tworzyli nowe miejsca przyjazne dzieciom. Za wszelką cenę próbowali dać im dom i ciepło rodzinnego gniazda. Choć trochę, choć tyle, ile byli w stanie. W ten sposób ratowali świat. Nie jeden, nie dwa. Tyle, ile zdołali.
 

Dobra macocha

Słyszałam dramatyczne historie.
- Teraz już nie lubię bajek – żaliła się nasza mama. – Tych wszystkich o Kopciuszku i o Królewnie Śnieżce. Dlaczego macocha jest zawsze zła? Czy druga mama nie może być dobra?
- Jestem z nią tak bardzo związana – zwierzała się druga. – Męczymy się nawzajem, dobijamy swoimi emocjami. Walczymy na co dzień. I kompletnie nie umiemy żyć bez siebie.
- Musiałam oddać mojego synka – płakała inna. – Tego, którego wychowywałam przez kilka lat, którego pokochałam. Ale zaczął dojrzewać i stał się zagrożeniem dla naszej małej córeczki. Nie mógł z nami dłużej mieszkać.
- Szukam innej rodziny zastępczej dla moich dzieci – błagała kolejna. – Życie nam się posypało, mnie dopadła taka depresja, że z niczym sobie nie radzę. Musimy je oddać.
- Ja się nigdy nie poddam – zapewniała jeszcze inna. – Im jest trudniej, im bardziej padam na twarz, tym bardziej wiem, że nie odpuszczę. Wychowam ich, w końcu mam wsparcie męża. Tylko najstarsza wolała wrócić do placówki. Tam jest wolność, tam może robić, co chce, a u nas w domu panowały zasady. Nie dała rady. Wspieram ją z daleka…
 

W poprzek grządek

Dlaczego ja, która wychowuję wyłącznie swoje dzieci biologiczne, ośmielam się pisać o dzieciach z rodzin adopcyjnych i zastępczych? Bo poznałam je trochę, jedne z bliska inne z daleka. Najbliżej zaś moją własną siostrę, przysposobioną, gdy najstarsza z nas miała lat szesnaście, ja trzynaście, a ona cztery – i chodziła w poprzek grządek. Sama byłam dzieckiem, to nie na mnie spadł cały ciężar wychowania jej. Pomagałam odbierać z przedszkola, zabierałam na wakacje, czasem służyłam jako tłumacz, gdy nikt inny nie umiał zrozumieć, co mówi. Tak, wraz z nią w naszym życiu nastała rewolucja, ale wbrew obawom niektórych, nigdy nie miałam poczucia, że coś straciłam. Wręcz przeciwnie, dużo zyskałam.
 
To było takie proste: zobaczyłam, że czasem dobrze jest posunąć się kawałek, by zrobić miejsce dla drugiej osoby. Dzięki niej wiem, że dziecko potrzebuje rodziny, by żyć. Lepszej czy gorszej, silniejszej czy słabszej – to inna kwestia. Silniejsza zapewni więcej wsparcia, terapii i miłości. Słabsza zapewni mniej wsparcia, terapii i miłości. Ale nawet najmniejsza ich ilość daje szanse na życie. Brak rodziny odbiera wszystko.
 
I jeszcze jedno. Prawdziwą bohaterką tej opowieści jest moja mama. Wszystko zniosła, wytrwała do końca i nigdy się nie wycofała. Podarowała życie.
 
8 listopada jest Światowym Dniem Sierot.
 
Autorka jest mamą pięciorga dzieci, tłumaczką języka angielskiego. Prowadzi bloga panilyzeczka.manifo.com. Jest również współautorką książki ,,Gdy świat jest domem – blog Sosenki. Gdy dom jest światem – blog Pani Łyżeczki”, a także laureatką konkursów literackich.
 
Zdjęcie ilustracyjne: Pixabay.com
 
Baner790x105 Zakonczenie artykułu WERSJA 4
Fixed Bottom Toolbar