Dzień bez baloników
Zdjęcie ilustracyjne: Pixabay.com

Dzień bez baloników

Agnieszka Dubiel
 
Wszyscy wolelibyśmy zwykły Dzień Dziecka. Taki z balonikami i z dmuchanymi zamkami, muzyką, zabawą i watą cukrową. Bo tak powinno wyglądać dzieciństwo i tak chcemy je świętować. Tyle, że czasem nie można.
 
I dlatego właśnie 15 października obchodzimy Dzień Dziecka Utraconego. Bez baloników, za to ze świeczką, z westchnieniem, z cichą łzą ocieraną ukradkiem. Mamy różne historie i różne straty, ale łączy nas jedno: tęsknota za dzieckiem, które odeszło. Dobrze, że możemy być w tym razem.
 

Coś się stało

 Kiedy siedzisz cichutko w fotelu i wydaje się, że jesteś ostoją spokoju – wtedy akurat najwięcej boli. Bo nic od ciebie nie zależy. Zrobiliście już wszystko, co w waszej mocy, odwiedziliście wszystkich koniecznych lekarzy, wykupiliście leki. Oszczędzasz się, zdrowo odżywiasz, suplementujesz, czasem nawet leżysz, jeśli trzeba. Ale niczego nie zmienisz. Nie masz wpływu na przyszłość i na jej wyroki. Czasem po prostu tak się zdarza.
 
I kiedy wiesz już, że się nie udało, trzeba przyjąć całą resztę. Przejść wszystkie etapy i procedury, badania i zabiegi, ze świadomością, że nie będzie szczęśliwego zakończenia. Nie wiesz, jak będzie wyglądał pobyt w szpitalu, z czym wiąże się to, co cię czeka. Jedyne, co wiesz, to że masz je ciągle w sobie, choć już martwe. Masz ochotę wstać i uciec na koniec świata i wrócić, gdy będzie już po wszystkim. Ale idziesz, skoro trzeba.
 
Nagle uświadamiasz sobie, że ono jest już szczęśliwe. Jest po tamtej stronie życia, osiągnęło pełnię. Nigdy nie będzie głodne, zagrożone czy smutne. Nikt mu krzywdy nie zrobi. W zasadzie to dobra wiadomość, bo jako matka życzysz mu jak najlepiej. Tyle tylko, że nigdy nie zobaczysz, jaki ma kolor oczu. Nie sprawdzisz, czy mu nie zimno, nie poprawisz kocyka. Nie ogrzejesz, nie ochronisz, nie pocieszysz. Nie zakleisz rozbitego kolana i nie poskładasz złamanego serca.
 
Jedyne, co możesz jeszcze dla niego zrobić, to godnie pochować. Czasami. Jeśli akurat masz szczęście, determinację i pieniądze na badania genetyczne, a także jeśli trafisz do właściwego szpitala, gdzie zostaniesz potraktowana po ludzku – ty i twoje dziecko. I wtedy, gdy brniecie przez kolejne procedury, gdy powodzenie całego przedsięwzięcia wisi na włosku, na dobrej woli pana kuriera, to naprawdę rozumiesz, dlaczego tak mało dzieci zmarłych przed narodzeniem ma swój własny grób.
 

Jak to przeżyć?

 Dziwne jest, gdy, trzeba pocieszać innych ludzi, choć sami potrzebujecie pocieszenia. Tłumaczyć zrozpaczonej pani w kwiaciarni, że takie maleństwa idą prosto do nieba. Odpowiadać na zaskoczone pytania, że tak, nadal się uśmiechasz i śmiejesz nawet głośno, bo to, co boli, siedzi gdzieś dużo, dużo głębiej. I tylko czasem wyskakuje, przy zupełnie niespodziewanych okazjach, w postaci jakiegoś nagłego skurczu serca.
 
Takie doświadczenie sprawia, że z większym współczuciem przechodzicie przez kwaterę najmniejszych grobów. Niektóre mają wypisaną tę samą datę śmierci, co narodzin. Inne o kilka dni, o miesiąc późniejszą. Ocierasz łezkę i szepczesz słowa modlitwy, skoro nic więcej nie możesz. Jeden nagrobek jest charakterystyczny, obsypany kolorowym żwirkiem, z zabawkami poukładanymi na płycie, czasem nawet z wiatraczkiem wirującym na wietrze. Patrzysz i czujesz ten cudzy ból, choć nie umiesz go przecież zmierzyć ani tak do końca zrozumieć.
 
Nieraz zmagasz się z własnym poczuciem winy: może gdybym je bardziej kochała? Lepiej dbała o siebie? Z większą radością przyjęła? Może byłoby inaczej?
 
Pytasz czasem: „dlaczego”? Dlaczego moje dziecko? Albo nie pytasz. Ufasz, że to, co się dzieje, miało się wydarzyć. Nie musisz rozumieć. Dziękujesz za te kilka tygodni, za zdjęcie z USG, które udało się zachować.
 
I słuchasz kolejnych opowieści, wspomnień lub ich strzępków. Bo oto nagle otwierają się różne, pozamykane dotąd furtki i okazuje się, że jest nas tak wielu – rodziców, którzy przeżyli stratę swojego dziecka. Niektórzy żalą się, że nie pochowali, bo nie wiedzieli, nie mogli, nie mieli możliwości. Innym zabrakło siły po tym, jak musieli zmierzyć się z własną tragedią, a czasem także z bezdusznym potraktowaniem przez otoczenie. Jedyne, co możesz im dać, to czas i uwagę. Ale i to przynosi ulgę.
 
Ulgę przynosi nadanie imienia i pożegnanie. Posadzenie kwiatków i zapalenie znicza. Nie każdy ma tyle szczęścia, by postawić własny krzyżyk, ale coraz częściej można spotkać symboliczne groby, gdzie przychodzą rodzice tych, którzy zbyt krótki czas spędzili na ziemi.
 
Ulgę przynosi, gdy ktoś wysłucha i powstrzyma się od komentarza w rodzaju: „ale po co ci kolejna ciąża?”. Ty przecież wiesz, że to nie była kolejna ciąża. To było wasze dziecko.
 

Pozostaje nadzieja

 Co nam pozostaje? Nadzieja. Nadzieja, że nadejdzie dzień, gdy spotkamy się po tamtej stronie. Gdy podejdzie do ciebie małe dziecko i powie: „mamo, jak dobrze, że już przyszłaś”. Ono będzie mądrzejsze i jakby starsze, bo po tamtej stronie poznało już wszystkie tajemnice życia. Spotkasz kogoś, kto weźmie cię za rękę i wprowadzi do nieba. Po to tam czeka.
 
Autorka jest mamą pięciorga dzieci, tłumaczką języka angielskiego. Prowadzi bloga panilyzeczka.manifo.com. Jest również współautorką książki ,,Gdy świat jest domem – blog Sosenki. Gdy dom jest światem – blog Pani Łyżeczki”, a także laureatką konkursów literackich.
 
Zdjęcie ilustracyjne: Pixabay.com
 
Baner790x105 Zakonczenie artykułu WERSJA 4
Fixed Bottom Toolbar