Jestem matką
Zdjęcie ilustracyjne: Pixabay.com

Jestem matką

Agnieszka Dubiel 
 
To był luty, dziewiętnaście lat temu. Szłam przez park niosąc w kieszeni upragniony test ciążowy, a ziemia wprost uciekała mi spod nóg. Czułam, że cały świat powinien kłaniać mi się w pas, ponieważ oto najprawdopodobniej zostałam matką. Dzisiaj też czasem idę tymi samymi alejkami, choć tak wiele się zmieniło. W miejscu, gdzie wówczas była apteka, urządzono przychodnię POZ, wyremontowano chodniki i postawiono nowe ogrodzenie. Odnowiono też muszlę koncertową, niektóre z naszych dzieci dawały w niej później czerwcowe występy dla rodziców. Najwięcej jednak zmieniło się we mnie.
 

Jeżeli tam jesteś, już cię kocham

Przez te dziewiętnaście lat wiele się nauczyłam, a wiele po prostu poznałam i doświadczyłam. Nauczyłam się na przykład pierwsze podejrzenie, że mogę być w ciąży, opatrywać natychmiastową deklaracją w stronę małego człowieka w brzuchu: „jeżeli tam jesteś, już cię kocham”. I wiem, że za każdym razem to samo zdanie brzmi inaczej. Więcej waży, więcej znaczy i wcale nie jest łatwiej je wypowiedzieć. Sięga coraz dalej w przyszłość, której granicę wyznacza wiek najstarszego dziecka. Po prostu mogę sobie wyobrazić, co mnie czeka. Zdarzyło się, że zdanie to trafiło w próżnię, ale zdarzyło się też przeciwnie. Za każdym jednak razem pozwalało o wszystkich trudach i kłopotach myśleć dopiero potem. Najpierw deklaracja.
 

Najcenniejszy dar

Macierzyństwo uczy przyjmowania każdego człowieka jako daru. Czasem trudnego, czasem nie w porę, ale zawsze najcenniejszego. Przyjmowania ludzi wtedy, kiedy przychodzą i takimi jakimi są. Zgody na to, że wywrócą nasz świat do góry nogami. Chwilę później okazuje się, że bycie matką to przede wszystkim towarzyszenie. Kibicowanie pierwszym kroczkom w domu i pierwszym krokom w szkole. Towarzyszenie i obserwowanie, gdy z miłego dziecka, które dobrze znam i które chętnie ze mną rozmawia, przepoczwarza się ono nagle w nastolatka. Owija się szczelnie w jakiś kokon niedostępności, przybiera złą minę i odpowiada półsłówkami. Albo burczy przez pół dnia, że nic nie rozumiemy i co my tam wiemy o problemach. I choć słyszałam o tym wcześniej i byłam uprzedzona, że tak to będzie, jednak weszłam w tę rolę zupełnie nieprzygotowana. Nie wiem, czy na taką zmianę można się w ogóle przygotować. Czasem gdzieniegdzie pojawia się cień nadziei, że wreszcie z jednej czy drugiej poczwarki wyfrunie motyl – a jednak jeszcze tego stanu nie doświadczyłam i nie znam.
 
Pojawia się też radość, gdy oprócz nastroszonych nastolatek ma się jeszcze maluchy, które chętnie przyjdą, pocieszą i pogłaszczą. Może dlatego, że jeszcze niewiele rozumieją, może dlatego że jeszcze nie widzą matczynych niedomagań, nie są więc skłonne ich wytykać. Mimo wszystko nastolatki, które pokazują człowiekowi jego wady i słabości należy jednak docenić. Bo mobilizują. Bo uczą dystansu do samej siebie. Uśmiechu, gdy znów coś się spartaczy.
 

Macierzyństwo to ciągła zmiana

Mając jeszcze dwoje małych dzieci, uczę się cieszyć chwilą obecną, bo jutro będzie zupełnie inaczej. Za chwilę odsuną się i znikną za drzwiami własnego pokoju. Ale teraz jeszcze są, jeszcze chcą być z mamą. Macierzyństwo to ciągła zmiana, ciągły rozwój. To sytuacja dynamiczna, która stale zaskakuje i stale wymaga reakcji. Początkowo natychmiastowej, z czasem może bardziej przemyślanej.
 
Poznałam ten smak niepewności, ciągłego chodzenia po omacku i szukania drogi we mgle. Niby ktoś podpowiada, niby można coś przeczytać, ale i tak wciąż potykasz się o własne słabości, brak sił czy nawet chęci. Masz świadomość obowiązku wychowania, przygotowania do dorosłego życia i nie wiesz, czy zrobisz to wystarczająco dobrze. Za to wiesz, że drugiej próby nie będzie. A jednak nie możesz porzucić tej drogi. Nie możesz odwiesić na kołku kostiumu matki i przebrać się za kogokolwiek innego – bo co z nimi? Kto o nich zadba? Kto przytuli i wysłucha, gdy ty będziesz pełnić inną rolę?
 

Bardziej poszerzyć serce

Trochę doświadczeń już mam, a jednak coraz bardziej widzę, ilu ciągle mi brakuje. Jeszcze dobrze nie opanowałam sztuki nawiązywania relacji z maluchami, jeszcze nastolatki mnie przerażają, a tu już muszę uczyć się relacji z dorosłymi dziećmi, takimi, które wyfruwają z domu. Potem będzie trzeba poszerzyć serce bardziej, tak by przyjąć zięciów i synowe. To dopiero szkoła macierzyństwa! Przyjąć, a nie uwięzić. Zaakceptować, a nie zmieniać. Ukochać, tak po prostu.
Zupełnie też nie mam doświadczenia macierzyństwa trudnego, pod górkę. Takiego naznaczonego walką o życie czy zdrowie dziecka. I wiem, że jest mi łatwiej, że mogę być wdzięczna za ten brak. Wiem jednocześnie, że nie mogę wcale zakładać, że coś takiego się nie zdarzy. Bo dzieją się rzeczy różne i nigdy nie wiemy, co będzie za rok, za miesiąc czy choćby jutro.
 
Jaka jest najtrafniejsza definicja macierzyństwa, jaką usłyszałam? „Macierzyństwo to dożywocie.” W dobrym towarzystwie, nieraz w ładnym otoczeniu, ale już nieodwracalnie. W dniu, w którym szłam przez park z cennym nabytkiem w kieszeni, zmieniło się wszystko. I choćbym została na tym świecie sama jak palec, ta rzeczywistość już się nie odstanie. Jestem matką.
 
Autorka jest mamą pięciorga dzieci, tłumaczką języka angielskiego. Prowadzi bloga panilyzeczka.manifo.com. Jest również współautorką książki ,,Gdy świat jest domem – blog Sosenki. Gdy dom jest światem – blog Pani Łyżeczki”, a także laureatką konkursów literackich.
 
Zdjęcie ilustracyjne: Pixabay.com
Fixed Bottom Toolbar