O domowym chlebie
Zdjęcie ilustracyjne: Pixabay.com

O domowym chlebie

Agnieszka Dubiel
 
„Proszę, nie poddawaj się” – napisała mi koleżanka, która postanowiła nauczyć mnie pieczenia domowego chleba. Najpierw przekonała, że to tylko chwila, że ciasto zarabia się dziesięć minut. Potem, że dobra mąka, że zdrowie rodziny, w ogóle same korzyści. Kilka razy podrzuciła efekt własnych prac, a to z bertramem, a to z pokrzywą. Sama święta Hildegarda by taki upiekła…
 

Pieczony bez tajemnej wiedzy

Tak się złożyło, że wraz z wybuchem pandemii zaczęły nas bombardować informacje o chlebie pieczonym w niemal każdym domu. Początkowo drożdży zabrakło w sklepach. I nawet rozczarowałam kilka osób stwierdzeniem, że ja się za to nie biorę, nie potrafię, nie mam ochoty, a mój piekarnik szaleje i przypala wszystko, co do niego wstawię. Chyba, że akurat nie dopieka, bo i taka opcja bywa.
No, ale zdrowie rodziny… Poza tym, skoro tyle pokoleń kobiet przed nami piekło codzienny domowy chleb, to chyba nie jest to jakaś wiedza tajemna, niedostępna dla przeciętnej gospodyni domowej.
 
Najciekawsze jest to, że w czasach studenckich piekłam przecież własny chleb. I to nie byle jaki, zarabiany w drewnianej dzieży i wkładany potem do prawdziwego pieca chlebowego opalanego drewnem. Koledzy brudzili swoje białe podkoszulki, żeby pięknie deseczki poukładać, a po kilku godzinach żar wygarnąć i zostawić nam gotowe dzieło nagrzanego pieca. A my zagniatałyśmy ciasto, formowałyśmy bochenki, układałyśmy w koszyczkach. Z koszyczków przekładałyśmy na łopatę, taką prawie jak dla Baby Jagi. I wychodził potem chleb chrupiący, pachnący, którym można nawet w domu się pochwalić…
Tak się działo, może dlatego, że były to czasy szalone, gdy człowiek porywał się na różne niemożliwe rzeczy. Nie musiał dbać o niczyje zdrowie ani martwić się, co włoży dzieciom do śniadaniówek, gdy drożdży w sklepie zabraknie.
 

Świeży, pachnący, najlepszy…

Teraz natomiast te pierwsze próby wyszły raczej średnie. Albo ciasto za rzadkie, albo rosło zbyt długo, albo piekarnik znów miał swoje fanaberie. „Nie poddawaj się, proszę” nie pozwoliło jednak rzucić wszystkiego w kąt.
I dzieci. Przychodziły mówiąc, że taki chleb jest najlepszy, że mogłabym znów spróbować. Że one wszystko zjedzą, nawet jak coś nie wyjdzie.
Biorę więc zakwas, szykuję mąkę, dodaję odrobinę drożdży i trochę ciepłej wody. Soli i cukru. Wszystko razem miesza maszyna, piekarnik sam się nagrzewa. A dzieci już od progu pytają: „czym tak pachnie?”
– Już rozumiem, dlaczego Dziadek H. opowiadał, że bardzo trudno mu było przynieść świeży chleb od piekarza do domu. Też bym zjadł połowę… – mruczy Kawaler S., który dziadkowe opowieści dobrze pamięta.
A ja przytaczam zaraz o tym, jak w dzieciństwie kupowało się chleb z wytłoczonym numerkiem na skórce – żeby było wiadomo, w którym dniu tygodnia został upieczony. W SAMie na półkach bywały i takie przedwczorajsze. I wzburzenie mojej mamy, gdy z zaplecza dobiegł zapach ciepłego chleba, ale wraz z nim na sklep wjechał zimny, wczorajszy. To, co dobre, zostało poza zasięgiem zwykłych śmiertelników…

I to zdarzenie, gdy będąc w górach zasnęłam na trawie przy szlaku. Obudziły mnie odgłosy ludzi rozmawiających przy wiejskim wozie drabiniastym. Kupiliśmy od nich okrągły uśmiechnięty bochenek, który sprawił, że już na zawsze okrągły chleb stał się symbolem tego, co najlepsze. W połączeniu z prawdziwym kwaśnym mlekiem…
 

Wystarczy dodać serce

Te wszystkie obrazy przelatują mi przed oczami, gdy stoję nad miską z ciastem. Może stąd ten lęk, że nie wiem, czy uda mi się wyczarować to wszystko, co powinno mieścić się w chlebie. Zapach letniego słońca, drewna w piecu chlebowym, smaku skórki skubanej po drodze z piekarni… Wszystko, co powinno tam być, a co nie zawsze udaje się przywołać z zamierzchłej przeszłości.
- Nic się nie martw – próbuje pocieszać któraś z córek. – Wystarczy, że dodasz dużo opium. Co w języku każdej osoby znającej „Jeżycjadę” jest oczywistym synonimem matczynej troski i serca.
 
I tu jest kłopot. Bo tego, że mam mąkę i zakwas i drożdże jestem pewna. Ale czy mam wystarczająco ciepłe serce, by obdzielić nim wszystkich domowników – tej pewności zawsze i niezmiennie mi brakuje.
 
Autorka jest mamą pięciorga dzieci, tłumaczką języka angielskiego. Prowadzi bloga panilyzeczka.manifo.com. Jest również współautorką książki ,,Gdy świat jest domem – blog Sosenki. Gdy dom jest światem – blog Pani Łyżeczki”, a także laureatką konkursów literackich.
 
Zdjęcie ilustracyjne: Pixabay.com
Fixed Bottom Toolbar