Coś się zmieniło...

doniaJest jakoś inaczej. Zupełnie niezależnie od mojej woli, a częściowo także poza moją świadomością, dokonałam zadziwiającej przemiany. Oto z młodej matki gromady małych dzieci stałam się matką trojga nastolatków. Dwoje maluchów nie równoważy przemożnego wpływu starszego rodzeństwa, które wciąż i niezmiennie nadaje ton w naszym domu. Przemiana ta nastąpiła podstępnie, zmieniając całkowicie mój sposób postrzegania siebie i świata.

Na przykład cisza. Już dawno opuściła bezpieczne wieczorne godziny, kiedy mogłam po ułożeniu dzieci w łóżeczkach spokojnie zająć się własnymi myślami. Teraz dzieci, owszem, wędrują do łóżeczek, ale wtedy uaktywniają się nastolatki. Potrzebują coś sprawdzić w Internecie, potrzebują przez godzinę zajmować łazienkę w celu umycia włosów, potrzebują wreszcie skorzystać z chwili, gdy maluchy nie wtrącają się w każde słowo i zwyczajnie porozmawiać. Z matką. Tą chwiejącą się już na nogach i snującą smętnie pod drzwiami łazienki w oczekiwaniu na swoją kolejkę. Teraz więc cisza przeniosła się na godziny wczesnego popołudnia, gdy całe towarzystwo spędza czas w placówkach, a najmłodsza Panna H. zażywa kilku chwil niezbędnej drzemki. Cisza więc stała się nieodłączną towarzyszką kawy oraz gotowanego obiadu.

Zmienił się też model wychodzenia z domu. Coraz rzadziej mamy okazję opuszczać go gromadnie, tworząc niebezpieczny korek przy drzwiach. Gdy już dochodzi do takich ekstremów, zwykle kończy się wychodzeniem na raty. Wypuszczając po kolei wszystkie pociechy na świat, możemy z Panem Łyżeczką spokojnie zamknąć dom na klucz i z godnością, pod rękę, udać się w ślad za nimi. Najczęściej jednak zajmuję się pakowaniem do auta Panny H. i tych, którzy akurat zdążą za nią wskoczyć. Po rozwiezieniu ich na właściwe miejsca, zawsze zostaje mi jeszcze towarzystwo Najmłodszej, wiernej i nieodstępującej na krok. Ale ona jest tylko jedna. I czasem bywają popołudnia, gdy zostaje z kimś starszym, a ja udaję się w ważnych sprawach sama. Sama! To jest naprawdę osiągnięcie warte całego tego przeszłego wysiłku.

Będąc matką nastolatków, a zwłaszcza jednej, tej najstarszej, zorientowałam się, że nie muszę brać udziału w organizowaniu prezentów na świętego Mikołaja. Po raz pierwszy od lat ucieszyłam się niespodzianką, a także mogłam z nieudawanym zainteresowaniem dopytywać, co dostali inni. Naprawdę, nie przypuszczałam nawet, że czeka mnie jeszcze w życiu taka przyjemność.

Nie sądziłam też, że idąc sama do lekarza, będę chciała zabrać ze sobą któreś z dzieci. Dla towarzystwa. Żeby było mi raźniej czekać dwie godziny na korytarzu. Zamiast odetchnąć z ulgą, że mogę wreszcie pobyć sama, poprosiłam Pannę T., by mi towarzyszyła. Bo ona już nie będzie biegać od drzwi do okna, nie będzie skakać mi po kolanach i wymagać rysowania lwów na starych kopertach, które zawsze jakimś cudem znajdują się w mojej torebce. Nie. Ona pozwoli mi poczytać przez ramię książkę o tym, jak pielęgnować w sobie poczucie własnej wartości. Tym samym orientuję się, że właśnie dołączyłam do grona innych starszych pań oczekujących na wizytę u okulisty – tych, które przyszły tu ze wsparciem swych dorosłych dzieci i wnuków. Bo one już tyle w życiu zrobiły, że teraz mogą przyjmować pomoc z wdziękiem i godnością.

Przy okazji zauważam, że powoli zmieniają się oczekiwania dzieci (na razie tych starszych) względem tego, co chciałyby od matki otrzymywać. Już nie wymagają ciągłej uwagi, stałego rezygnowania z własnych chwil przyjemności. One zaczynają oczekiwać, że pokażę im coś więcej: jak zająć się samą sobą. I to jest dopiero trudne zadanie: po tylu latach zapominania o sobie oraz przy dwójce maluchów, które wciąż chcą mieć całą mamę dla siebie. A tymczasem nastolatki nie ustępują. Stają co dzień przede mną, zadając trudne pytania: „Co miłego możesz dziś powiedzieć na swój temat?” „A co o swoim wyglądzie?” „Zapisałaś się już na pilates?” „Dlaczego nie powiedziałaś, że jest i chciałabyś chodzić? Przecież my jakoś tu opiekę małym zorganizujemy.” Trafność ich pytań bywa męcząca, ale cóż, one znają mnie najlepiej.

I tak właśnie myślę, że chyba się przepoczwarzam. Powoli zaczynam wyłazić z ciasnego kokonu konieczności i ograniczeń, żeby pokazać dzieciom, dokąd warto polecieć. Nowy etap nadchodzi.


Pani Łyżeczka
(Agnieszka Dubiel)


Zdjęcie ilustracyjne/fot. Donata Styczeń

Rodzicielstwo jest niezwykłą przygodą. Dla każdego z nas ma ono inny wymiar, ale w wielu kwestiach codzienność nas rodziców jest bardzo podobna. I właśnie taką swoją „codziennością”, subiektywnym spojrzeniem na różne aspekty „bycia mamą” dzieli się z nami w kąciku OKIEMM MAMY jedna z nas - mama - Agnieszka Dubiel, znanna niektórym pod nickiem Pani Łyżeczka. (red.)
Fixed Bottom Toolbar