Praca taty i dlaczego nie każda
Zdjęcie ilustracyjne: Pixabay.com

Praca taty i dlaczego nie każda

Agnieszka Dubiel
 
Wybuchłam dopiero w czwartek wieczorem. Niezły wynik jak na to, że sama z dziećmi byłam od niedzielnego południa. Za to wybuchłam koncertowo, by nie powiedzieć – teatralnie. Dzieci popatrzyły jednak zupełnie niewzruszone (na szczęście nie ziewały, bo zakończenie tej sceny mogłoby okazać się jeszcze bardziej godne teatru), a Kawaler S. odezwał się powoli, przyciszonym głosem:
- Spokojnie, mamo, za półtora dnia tata już będzie w domu.
Natychmiast cała para ze mnie zeszła. Przeprosiłam za scenę, podziękowałam za przytomność umysłu i usiadłam spokojnie do kolacji. Dzieci jednak wiedzą.
 

Kiedy dom przestaje funkcjonować

Napatrzyły się na różne warianty organizacji życia domowego i wiedzą już, że przy dłuższej nieobecności taty dom przestaje funkcjonować. Może dlatego, że mama rozsypuje się emocjonalnie, a może dlatego, że same dzieci przestają mobilizować się do działania. Tak czy inaczej, trzeciego dnia nie należy mamie wchodzić w drogę.
 
Starsze może pamiętają jeszcze czasy, gdy Pan Łyżeczka pracował na dyżurach. Z jednej strony cały kalendarz życia rodzinnego był podporządkowany grafikowi, w którym regularnie pojawiały się znaczki: dzień, noc, wolne, wolne. I tak stale, bez względu na niedziele czy święta, ktoś tam przecież musiał w pracy czuwać.
 

Nieustanne czekanie na powrót

System ten jednak miał swoje dobre strony: był przewidywalny i łatwy do zapamiętania. Pozwalał na wybieranie nadgodzin, których nazbierało się trochę w każdym kwartale. Dopóki dzieci były małe i nie chodziły do szkoły, mogły korzystać z przedpołudniowej obecności taty. Mógł on załatwiać sprawy w urzędach, otwartych w zwykłych urzędowych godzinach, a nawet zabierać żonę na kawę w zupełnie nieoczekiwanych momentach.
 
Taka praca umożliwiała też moje zarabianie, bo dawała mnóstwo okazji do wymieniania się opieką nad dziećmi. Tyle tylko, że po dwudziestu latach okazała się fizycznie zbyt obciążająca. Dwa nocne dyżury w tygodniu wytrącały cały organizm z równowagi i nie pozwalały normalnie funkcjonować o żadnej porze dnia.
 
Były też paskudne lata pracy w serwisie, kiedy to próbowaliśmy radzić sobie podczas ciągłych nieobecności Pana Łyżeczki. Wieczne wyjazdy, ciągła niepewność i ciągłe czekanie na powrót. Krótki weekend razem, a potem znów wszystko od początku. To ten czas właśnie nauczył dzieci jak postępować z ostrożnością. Ale też pokazał im, jak często słyszą odpowiedź: „nie wiem, zapytaj tatę jak wróci”. Ileż można jednak czekać. Same przychodziły czasem z pytaniem, kiedy wreszcie tata zmieni pracę.
 

Taka praca to luksus

I oto od pół roku pławimy się w luksusie. Nasze niebywałe dotąd szczęście polega na tym, że Pan Łyżeczka pracuje czterdzieści godzin tygodniowo, od poniedziałku do piątku i do tego osiem godzin dziennie. Na miejscu, czyli w mieście, w którym mieszkamy. Może nawet po drodze z pracy odebrać ze szkoły Chłopczyka J. i jego kolegów. Popołudniami i wieczorami dłubie coś przy domu, naprawia lampki, robi zakupy i zagląda z chłopakami do zadań z matematyki, z chemii, z fizyki… Albo zabiera Pannę H. na rower, gdy energia ją rozpiera. Przywozi Pannę Ł. Z próby chóru lub zwyczajnie przychodzi mnie zapytać, co tam słychać. Taki luksus.
 
Od czerwca Pan Łyżeczka wciąż łapie się na przerażającej myśli, że te wakacje kiedyś się skończą i pójdzie normalnie do pracy. A ja tak bardzo odwykłam od jego nieobecności, że wyłączyłam czujność i przy pierwszej okazji dałam się ponieść emocjom.
 

Ludzie ważniejsi niż przedmioty

Te wszystkie doświadczenia pokazały nam dobitnie, że owszem, praca taty jest bardzo ważna, wręcz fundamentalna dla funkcjonowania rodziny. Jednak modnie brzmiące „work-life balance” (czyli równowaga między pracą a życiem osobistym) to coś więcej niż pusty slogan. Po prostu praca musi służyć rodzinie. Ma zapewnić środki materialne do jej utrzymania, dawać satysfakcję, a nawet radość zmagania się z materią tego świata, ale nie może odbijać się na żonie i dzieciach, na naszych więziach i relacjach. I tak, przyznaję, że im mniej Pan Łyżeczka bywał w domu, tym więcej zarabiał – było po prostu łatwiej związać koniec z końcem. Przynajmniej, jeśli chodzi o wiązanie nici materialnych, bo z emocjonalnymi szło nam już znacznie gorzej.
 
Po raz kolejny więc, podobnie, jak w innych dziedzinach życia, doszliśmy do punktu wyjścia: założenia, że ludzie są ważniejsi niż przedmioty, a relacje ważniejsze niż to, co robimy w pojedynkę. Nawet jeśli pojedyncze działania dają odskocznię i siłę, ostatecznie chodzi nam o wspólne dobro, o bezpieczny dom. A nawet o uśmiechniętą mamę i wypoczętego tatę. O to też.
 
Autorka jest mamą pięciorga dzieci, tłumaczką języka angielskiego. Prowadzi bloga panilyzeczka.manifo.com. Jest również współautorką książki ,,Gdy świat jest domem – blog Sosenki. Gdy dom jest światem – blog Pani Łyżeczki”, a także laureatką konkursów literackich.
 
Zdjęcie ilustracyjne: Pixabay.com
 
Baner790x105 Zakonczenie artykułu WERSJA 4
Fixed Bottom Toolbar