Puste gniazdo
Zdjęcie ilustracyjne: Pixabay.com

Puste gniazdo

Agieszka Dubiel
 
Rozstaliśmy się możliwie pokojowo. Ot, w pewne wrześniowe popołudnie wsiedliśmy w dwa samochody i rozjechaliśmy się w dwie różne strony. Słońce przyświecało ochoczo, jakby chcąc dodać otuchy zarówno tym, którzy wracali do domu, jaki i tym, którzy od niego oddalali się – Pan Łyżeczka na chwilkę, Panna T. na dobre. W takim jesiennym zamglonym lekko słońcu, gdy blaski i cienie przeplatają się nieostro, nie widać zbyt dobrze, czy oczy mrużą się od światła, czy od łez. I tak jest lepiej.
 

Przejście do kolejnego etapu

Dopiero po kilku dniach, gdy wszystkie pilne sprawy zostały pozałatwiane, gdy pozostałe dzieci udały się do placówek i zostałam sama na tym skrawku ziemi zwanym domem, dopiero wówczas znalazł się czas i przestrzeń emocjonalna, by stanąć w drzwiach i popatrzeć w dal. Może to powinien być szeroki horyzont, za którym zniknęło odchodzące dziecko, ale u nas akurat w tym miejscu stoi trampolina i płot, i rosną porzeczki. Własny ogródek też nadaje się do myślenia.
 
Tak, mam poczucie zmiany, przejścia do kolejnego etapu. Trochę jak wówczas, gdy Panna T. poszła pierwszy raz do przedszkola i musiałam nauczyć się żyć z tym, że nie wiem, co robi przez pół dnia. Że jakieś obce panie organizują jej czas, a ona sama układa sobie życie społeczne bez mojego pomysłu. Potem były wakacje z babcią, daleko na południu, potem pierwszy wyjazd w grupie rówieśników. I każde z tych zdarzeń zostawiało mnie przy naszym stole, gdzie trwałam dzielnie na posterunku, starając się przygotować na przyjęcie wszystkich wrażeń i emocji, jakie wracające dziecko zrzuci z pleców razem z bagażem.
 

Mama i dziecko w dobrym momencie życia

Różne są etapy w życiu matki. Najpierw przez wiele lat przyjmuje kolejne dzieci, poszerza przestrzeń domową, rozkłada stół i dostawia talerze. Teraz jeden talerz trzeba schować. Nauczyć się gotować troszkę mniejsze porcje, żeby wreszcie przestały zostawać resztki od obiadu. Przywyknąć, że w domu jest ciszej i że buty zajmują jakby mniej miejsca na półkach. Przy okazji przeprowadzić Pannę H., poprzestawiać, przemeblować, przenieść rzeczy. Do wykonania jest mnóstwo czynności, a każda z nich pozwala wyciszyć się i znaleźć w nowej sytuacji.
 
Patrzę więc na te opuszczone kąty i widzę jeszcze pył, jaki Panna T. strząsnęła ze skrzydeł, gdy rozprostowywała je do pierwszego samodzielnego lotu. Czuję jej niecierpliwość i radość odkrywania niebieskich przestworzy. Znam przecież te wszystkie stany i uczucia, potrafię przypomnieć sobie nawet, jak wyglądała ziemia z lotu ptaka, gdy nie rozpatrywało się jeszcze tysięcy niuansów. Gdy obowiązki nie przygniatały do ziemi, a stracone nadzieje nie odbierały chęci lotu. Przypominam sobie te zachwyty i porywy oraz nieskończone możliwości wyboru dalszej drogi. Wobec tego patrzę i cieszę się, bo wiem, że dziecko jest w dobrym momencie życia.
 

Lot w nieznane z nadzieją na powodzenie

Jednocześnie czuję jej lęk przed nieznanym. Martwię się, bo wiem, ile kosztują nieuchronne rozczarowania, jak bolą zgubione marzenia, czy nadwyrężone zaufanie. Wiem, że dziecko prędzej czy później spotka się z trudem, zmaganiem i twardą ścianą, o którą łatwo głowę rozbić. Kibicując z daleka, wzdycham tylko z nadzieją, że wszystkie potknięcia będą okazją do powstania, do wejścia wyżej i sięgnięcia dalej. Że obejdzie się bez trwałych urazów i szans nieodwracalnie zaprzepaszczonych.
 
Domyślam się, że czeka ją wiele pozytywnych zaskoczeń i wiele trudów. Nie zatrzymuję jej jednak. Nie mogę już za nią biec i otulać szalikiem, bo ona potrzebuje poczuć własną siłę. Sama otulić się szalem ze świadomością, że mama będzie z niej dumna. Wracam więc, stawiam wodę na herbatę, przygarniam pozostałe dzieci, podaję obiad mężowi. Staram się, żeby dom działał normalnie, żeby nie sprawiał wrażenia ruin po ciężkim wstrząsie. Przecież nasza panna czasem tu zajrzy i musi widzieć, że wszystko jest dobrze. Że świat się nie zawalił i trwa na swoim miejscu pomimo różnych przeciwności. Jeśli będzie potrzebowała przyjechać, by zaczerpnąć siły i nabrać pewności siebie – będziemy trwali na swoich stanowiskach. Wysłuchamy, opatrzymy rany, posklejamy i znów wypuścimy.
 

Serca matki nie da się podzielić

Wiem przecież, że i tak kawałek mojej uwagi i całe serce będą stale towarzyszyły tej, która wyjechała. Tak to już jest, że matczynego serca nie da się podzielić – zawsze, dla każdego dziecka z osobna jest całe, choć tylko jedno dla wszystkich. Mimo to muszę pozostać spokojnie na miejscu. Muszę patrzeć na drogę stojąc w otwartych drzwiach, stale gotowa otworzyć je jeszcze szerzej, gdyby akurat chciała tu zawitać.
 
Otwieram dłoń i wypuszczam tego maleńkiego ptaszka, który cały szamoce się, by wreszcie odlecieć. Mrużę oczy, patrząc za nim w dal. Jeśli przez chwilę wydają się wilgotne, to tylko za sprawą wrześniowego słońca, które zamazuje wyraźne kształty. Potem zamykam drzwi i wracam do domu, by trwał.
 
Autorka jest mamą pięciorga dzieci, tłumaczką języka angielskiego. Prowadzi bloga panilyzeczka.manifo.com. Jest również współautorką książki ,,Gdy świat jest domem – blog Sosenki. Gdy dom jest światem – blog Pani Łyżeczki”, a także laureatką konkursów literackich.
 
Zdjęcie ilustracyjne: Pixabay.com
 
Baner790x105 Zakonczenie artykułu WERSJA 4
Fixed Bottom Toolbar