Brak dzieci - brak dobrobytu

MM 2017 fotoRozmowa z prof. MICHAŁEM A. MICHALSKIM – kulturoznawcą, etykiem gospodarczym, pracownikiem naukowym Uniwersytetu Adama Mickiewicza w Poznaniu

 

Ekonomista, laureat Nagrody Nobla, Gary Stanley Becker, twierdził, że „podstawą rozwoju ekonomicznego społeczeństwa jest trwałe, monogamiczne, heteroseksualne małżeństwo…”. To dość zaskakujące stwierdzenie, szczególnie w czasach politycznej poprawności. Czy nadal jest aktualne?
Oczywiście. Dość łatwo wykazać prawdziwość tej tezy, przyglądając się historii Zachodu, gdzie małżeństwo kobiety i mężczyzny od wieków stanowiło rolę fundamentalnego regulatora porządku społecznego. Zachód był jedną z niewielu cywilizacji, która wybrała ten model, zamiast np. poligamii.  
 
Chce Pan powiedzieć, że cywilizacja zachodnia dlatego się tak szybko i nieprzerwanie rozwijała, bo opierała się na monogamicznym małżeństwie?  
Tak. Był to jeden z kluczowych elementów, którego znaczenie jest wciąż rzadko rozumiane i podkreślane. Warto tu zwrócić uwagę na dwie kwestie – pierwsza to monogamia, a druga tzw. rodzina nuklearna, która stanowi formację szczególną dla Zachodu i wprowadza istotną zmianę w wymiarze struktury społecznej. Gdy chodzi o monogamię, to oznacza ona bardzo zasadnicze uporządkowanie stosunków społecznych. Warto tu wspomnieć, że podniesienie małżeństwa do rangi nierozerwalnego ze swej natury sakramentu stanowiło dodatkowe wzmocnienie i podkreślenie tej wyłączności związku jednej kobiety i jednego mężczyzny. Na tle innych kultur  oznaczało to w dużej mierze nową jakość i wpłynęło na to, jak kształtowała się dalej nasza cywilizacja. Monogamiczne małżeństwo stanowiło chociażby bardzo istotną instytucję porządkującą i regulującą tak istotny wymiar, jakim jest prokreacja. Co za tym idzie, zyskała na tym socjalizacja, a więc wychowywanie kolejnego pokolenia, gdyż dziecko otrzymywało stabilny i trwały fundament dla swojego wzrostu i rozwoju.
Tam gdzie dominowała poligamia, tam trudniej było o klarowny i jednoznaczny obraz stosunków międzyludzkich, co np. wpływało na pozycję i traktowanie poszczególnych członków rodziny. Trudniej też było np. o demokratyzację życia – w przypadku poligamii siłą rzeczy pojawiała się hierarchia i konkurencja np. w przypadku wielu żon. Za tym musiało iść pytanie o to, które dziecko jest bardziej uprzywilejowane, jak rozwiązywać problemy z dziedziczeniem i z własnością w ogóle.
Jeśli chodzi o rodzinę nuklearną, to stopniowo wypierała ona na Zachodzie niegdyś dominujące struktury plemienne czy klanowe. W ich przypadku na ogół w rękach jednej osoby była skupiona władza a pozostali członkowie wspólnoty pozostawali w związku z tym zależni, w jakimś sensie bierni. A w takich warunkach trudno chociażby o innowacyjność czy rozwój. Tymczasem jeśli społeczeństwo oparte jest na monogamicznym małżeństwie, wówczas mamy o wiele bardziej równomierne rozłożenie własności i bogactwa, większa może być także mobilność społeczna i ekonomiczna. Także praca może być  rozłożona bardziej równomiernie. Taka rodzina – a więc mąż, żona i kilkoro dzieci, to optymalnej wielkości podmiot gospodarujący, który sprzyja rozwojowi całej społeczności.  
 
Czyli małżeństwo można opisywać również w kategoriach czysto ekonomicznych jako miniprzedsiębiorstwo pełniące ważną społecznie rolę?
Można, ale nie należy zapominać, że ekonomia nie jest w stanie uchwycić i wyrazić jego pełnej istoty. To kwestia dużo szersza. Małżeństwo to fenomenalny wynalazek, co rozumiano przez wiele wieków. Jeśli małżeństwo przez setki lat historii Zachodu było chronione i wzmacniane, również rangą sakramentu, to właśnie dlatego, że stanowiło (i stanowi) stabilizację ładu społecznego i  podstawę rozwoju. Jeden mężczyzna, jedna kobieta na całe życie i „kontrakt” na wspólne wychowanie dzieci. To daje stabilność w wymiarze społeczności oraz na rynku, gdzie najsilniejszą pozycję mają najczęściej te przedsiębiorstwa, które nastawione są na ciągłość i stabilność.
 
Wspomina Pan o stabilności rynku. Nie wydaje się, że z tej perspektywy mają znaczenie jakiekolwiek więzi rodzinne, uczucia czy ideologia, a to oznaczałoby, że w takim kontekście rodzina jest po prostu biznesem…  
To oczywiście nie takie proste, ale można powiedzieć, że małżeństwo to najlepsza inwestycja, o jakiej można by pomyśleć. Nie chodzi tu tylko o wymiar ekonomiczny, choć jak widać o małżeństwie i o rodzinie da się także mówić, posługując się wyłącznie językiem ekonomicznym, udowadniając ich niezbędność dla rozwoju społecznego. Jeśli gospodarka chce się rozwijać, to podstawą jest małżeństwo, które ze swej istoty ma być stabilne z założenia – co przez wieki było oczywiste – chce mieć dzieci.
 
Dlaczego dzieci są tak ważne z punktu widzenia ekonomii?
Bo to przyszli pracownicy, wynalazcy, twórcy, przedsiębiorcy, którzy będą generować podaż i popyt, a więc także dochody i podatki. To znaczy, że od nich zależy utrzymanie bieżących wydatków budżetowych, ale także  - co chyba najważniejsze - systematyczne rozwijanie kapitału ludzkiego, którego nie da się „wytworzyć” w krótkiej perspektywie czasu. Wspomniany już tutaj noblista, Gary Becker, zwracał uwagę, że o rozwoju i konkurencyjności gospodarki decyduje głównie kapitał ludzki. Jeśli zatem spada dzietność, rodzi się mniej dzieci, tworzy się deficyt kapitału ludzkiego i wówczas społeczeństwo nie może się rozwijać.
 
Czyli brak dzieci, to brak rozwoju kraju…
Tak, i na pewno rozwój społeczeństwa staje pod znakiem zapytania. Nawet jeśli już został osiągnięty jakiś poziom rozwoju cywilizacyjnego, to przecież ktoś musi go przejąć, wziąć za niego odpowiedzialność, troszczyć się o to, aby to dalej dobrze działało. Cywilizacja, którą tak sobie cenimy, np. cała infrastruktura, jest utrzymywana przez nas - gdy będzie mniej osób, to utrzymanie tego wszystkiego (np. dróg, wodociągów, instytucji kultury itp.) będzie o wiele droższe. Mamy dziś dowody z badań na to, że niektóre udogodnienia, rozwiązania techniczne są opłacalne tylko wtedy, kiedy społeczność ma odpowiednie rozmiary. To coś na kształt ekonomii skali.
 
Innymi słowy inwestowanie w dzieci jest ważne nie tylko z punktu widzenia rodziny?
Oczywiście! Warto jeszcze raz powołać się na Gary’ego Beckera, który twierdził, że z punktu widzenia rozwoju ekonomicznego praca wykonywana w gospodarstwie domowym (często w ogromnym wymiarze przecież przez kobiety – żony i mamy) jest ważniejsza niż to wszystko, co się dzieje na pozostałych stanowiskach pracy, ponieważ jeśli zabraknie kapitału ludzkiego nie da się go „odtworzyć” w krótkim czasie i rozwój zostanie zahamowany. Oczywiście i jedna, i druga praca są potrzebne, niemniej jednak inwestowanie w dzieci, opieka nad nimi jest niezmiernie istotna nie tylko dla rodziny, ale dla całego społeczeństwa. To nasze być, albo nie być.
 

rozmawiała

Małgorzata Tadrzak-Mazurek

 

 

prof. Michał A. Michalski - kulturoznawca, etyk gospodarczy, badacz współzależności miedzy kulturą, rodziną i gospodarką. Profesor nadzwyczajny w Zakładzie Etyki Gospodarczej Instytutu Kulturoznawstwa Wydziału Nauk Społecznych Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza w Poznaniu. Autor ponad pięćdziesięciu publikacji (w języku polskim i angielskim) z zakresu współzależności między rodziną, kulturą i rozwojem społeczno-gospodarczym. Członek Polskiego Stowarzyszenia Etyki Biznesu EBEN Polska, Polskiego Towarzystwa Ekonomicznego, Polskiego Towarzystwa Kulturoznawczego, członek European Network for Research on Supplementary Pensions oraz Fellow of the European SPES Institute. Ponadto, ekspert w ramach Bazy Ekspertów UAM, a także członek Rady Rodziny przy Wojewodzie Wielkopolskim. Prywatnie mąż i ojciec pięciorga dzieci.

 

Fixed Bottom Toolbar