Nie mów więcej niż zapyta - czyli jak dziecku mówić o seksie i dokąd prowadzi „edukacja seksualna”

stelmachowie01 550x386Rozmowa z WIOLETTĄ KONOPĄ-STELMACH – psychologiem klinicznym, pedagogiem, edukatorem seksualnym i z doktorem BOGDANEM STELMACHEM – lekarzem seksuologiem



Kiedy i jak rozmawiać z dzieckiem na temat seksualności człowieka?

Bogdan Stelmach: Najpierw musimy zdefiniować, co rozumiemy pod pojęciem „seksualności człowieka” i czym jest rozwój psychoseksualny. Bo wszystkie problemy związane z edukacją seksualną polegają na tym, że każdy definiuje te pojęcia w sposób dla siebie wygodny albo taki, który pasuje do konkretnej ideologii. I to jest kłopot. Trzeba też określić, jak rozwija się seksualność.


Jak zatem rozwija się seksualność człowieka?

B.S.: Rozwój psychoseksualny człowieka zaczyna się tuż po urodzeniu, a być może już w życiu płodowym. Wszystko, absolutnie wszystko, całość człowieczeństwa powiązane jest ze sferą seksualną. Ponieważ to nie jest jakiś osobny byt. Seksualność jest częścią aktywności człowieka.

Wioletta Konopa-Stelmach: Jako człowiek jesteśmy jednością, więc nie da się wyabstrahować jednej tylko płaszczyzny rozwoju.


Dlaczego więc jest taki nacisk na edukację seksualną, a więc właśnie „wyabstrahowanie” jednej tylko sfery człowieczeństwa i edukowanie w tym zakresie?
 
B.S.: Powiedzmy sobie jasno, tzw. edukacja seksualna, wywodząca się z pewnych określonych środowisk, tak naprawdę nie jest edukacją seksualną.


A czym jest?

B.S.: Jest formatowaniem człowieka, żeby pasował do założonej ideologii, żeby nie wyłamywał się. Chodzi o to, żeby sformatować nowego człowieka, kompletnie nowego, który będzie w inny sposób funkcjonował, który będzie inaczej tworzył społeczeństwo.


Czyli pod pojęciem „edukacji seksualnej” tak naprawdę nie ma autentycznej wiedzy na temat seksualności?

B.S.: Tego pojęcia w pewnych środowiskach używa się w sposób nieuprawniony, kłamliwy, żeby „utworzyć” nowego człowieka.

W.K.-S.: Człowieka, który nie będzie w stanie stworzyć rodziny. Ta pseudoedukacja, o której teraz wszem wobec jest tak głośno, jest ogromną krzywdą dla dzieci. Dzieci muszą mieć możliwość udźwignięcia treści, które są im przekazywane.

B.S.: Mózg rozwija się harmonijnie, stopniowo i zdolność do myślenia abstrakcyjnego, do rozumienia pojęć rozwija się z czasem, więc podanie dziecku treści niedostosowanych do możliwości zrozumienia przez nie spowoduje, że ono je przyjmie, ale to nie znaczy, że zrozumie tak, jak dorosły człowiek. Ono przyjmie, co dorosły powie, ale nie zrozumie kompletnie tego, czego się nauczyło. A mimo wszystko, to w nim zostanie. Patrzymy czasami ze zdumieniem, jak środowiska przepychające tę nieadekwatną do wieku dziecka edukację, mówią, że chcą je ochronić przed napaścią pedofilską. Bardziej ordynarnego kłamstwa nie ma, jest dokładnie odwrotnie.

W.K.-S.: Tak jest! Jest dokładnie na odwrót! Jeśli ktoś myśli, że pięciolatek jest w stanie więcej zrozumieć niż to, że dziecko pojawia się na świecie z brzuszka mamusi, to jest w błędzie. Jeśli dziecko 5-, 6-letnie pyta, skąd się biorą dzieci, mówimy: z brzuszka mamusi. Koniec, kropka! Nie rozwijamy tematu, nie wdajemy się w szczegóły. Nie zadajemy pytań. Nie drążymy tematu.

B.S.: Każda kombinacja, każde rozwijanie tematu nie ma sensu, bo dziecko i tak nie będzie wiedziało, o co chodzi. Podawane treści muszą być dostosowane do poziomu rozwoju dziecka.


Skąd rodzice mają wiedzieć, jakie treści i kiedy są odpowiednie dla ich dziecka?

B.S.: I doszliśmy w naszej rozmowie do sedna, ponieważ najważniejsze jest zdać sobie sprawę, że jak dziecko chce się czegoś dowiedzieć, to po prostu pyta. I pytania są zawsze w granicach jego możliwości poznawczych. Dzieci na ogół zaczynają pytać w wieku czterech, pięciu lat. Wcześniej w ogóle nie ma sensu pakować w nie jakichś informacji. Odpowiedź jest zatem oczywista, odpowiadamy na to, o co dziecko pyta.


Czyli jako rodzice nie wychodzimy z tematem, tylko czekamy, aż dziecko samo będzie zainteresowane i odpowiadamy, dostosowując treści do etapu jego rozwoju?

B.S.: Tak byłoby idealnie, tylko niestety wielu rodziców nie będzie wiedziało, co jest adekwatne do wieku rozwojowego ich dziecka…

W.K.-S.: Oboje jesteśmy klinicystami i w gabinecie spotykamy wielu rodziców i niestety z naszych doświadczeń wynika, że w rodzinach jest ogromny problem z budowaniem relacji, jest brak więzi, a jak nie ma prawidłowych relacji, nie ma więzi, trudno odpowiednio rozmawiać z dziećmi.

B.S.: I tu jest pies pogrzebany, bo jeśli chcemy mówić o edukacji seksualnej, to nie możemy jej oderwać od relacji rodzinnych, od relacji z drugim człowiekiem. Bo jeśli powiemy na przykład czternastolatkowi, że w wyniku dojrzałości uzyskał możliwość erekcji, że są plemniki, że zapłodnienie to jest to i to, a ciąża przebiega tak i tak i odejdziemy zadowoleni, że wykonaliśmy kawał dobrej roboty – to tak naprawdę nic „nie wykonaliśmy”. Oni się teraz tego uczą z Internetu. Prawdziwa wiedza, którą powinni dostać, to jest wiedza dotycząca umiejętności budowania relacji z drugim człowiekiem.


I o to tak naprawdę chodzi w edukacji seksualnej? O przekazywanie wiedzy o relacjach?

B.S.: Tak. Szczególnie, że 80 procent związków to związki nieudane.

W.K.-S.: To związki przemocowe.

B.S.: Wiedza na temat budowania relacji jest zatem niezbędna. Co więcej, może pchnąć społeczeństwo na wyższy poziom. I niezbędna jest w tym względzie współpraca rodziców, nauczycieli i dzieci. Jeśli uda się te trzy grupy skupić na jednym celu, to dopiero wówczas będzie możliwy sukces. I nie chodzi o to, że rodzic sam nie potrafi…

W.K.-S.: …na pewno potrafi lepiej niż plejada pseudospecjalistów…

B.S.: …ale chodzi o to, że rodzic musi być też zaopatrzony w odpowiednią wiedzę i mieć sojuszników. Dlatego trzeba to robić wspólne. Bo dziecko nie może dostawać sprzecznych informacji z dwóch środowisk: szkolnego i domowego. Absolutnie nie może też być sytuacji, że jacyś „fachowcy” edukują dzieci, izolując rodziców. To jest niedopuszczalne.

W.K-S.: I nieskuteczne.

B.S.: Rujnuje też więź pomiędzy dzieckiem a rodzicem.


Bywa też celowym podważaniem autorytetu rodzica, wchodzeniem między dziecko a mamę czy tatę… A podważenie autorytetu rodzica jest jedną z najgorszych rzeczy, jaka się może dziecku przytrafić…

W.K.-S.: Dokładnie tak. Absolutnie podpisujemy się pod tym, co Pani mówi. I dokładnie widzimy to w taki sposób. A jeśli mielibyśmy wybierać, kto powinien dziecko edukować w zakresie seksualności człowieka, to mówimy: rodzice, ale pod warunkiem, że w rodzinie są prawidłowo ukształtowane więzi.

rozmawiała
Małgorzata Tadrzak-Mazurek


Wioletta Konopa-Stelmach - dyplomowany psycholog kliniczny, pedagog i edukator seksualny zajmujący się m.in. psychoterapią i wspólnie z mężem (seksuologiem Bogdanem Stelmachem) terapią dla par. Prowadzi również szkolenia o tematyce seksoholizmu i zaburzeń więzi partnerskiej.

Bogdan Stelmach – lekarz medycyny, seksuolog prowadzący terapię seksualną u osób z ciężkimi zaburzeniami osobowości. Zajmuje się również terapią osób dotkniętych uzależnieniem od pornografii, a także badaniami nad pornografią. Jest autorem terminu „zakażenie pornografią” powszechnie dzisiaj używanego w kontekście tego zjawiska.


Fot. Archiwum prywatne 
Fixed Bottom Toolbar